,,Jak wyleczyć ten wielki ból?
Czuję, jak przez moje żyły płynie Twój oddech.
Jestem tak bardzo do Ciebie przywiązana,
Że widzę Cię w moich snach,
Bez Ciebie umieram."
(RBD - ,,Este Corazon")
Następny dzień,
Maxi
- Nie, wcale się nie denerwujemy. Wcale, a wcale. Wszystko jest okej... ZARAZ ZWARIUJĘ! - wykrzyknęła Francesca i bezwładnie usiadła na jednej z ławek obok Studia.
Byliśmy wszyscy obok siebie. Naty rozmawiała z Ludmiłą, która wydawała się jakby nieobecna i pogrążona w swoich własnych myślach. Swoją drogą, Naty ma piękne usta aż się ma ochotę podejść i... nieważne. Diego opowiadał Rico jakiś badziewny żart, a on patrzył na niego zdziwiony i pełny irytacji. Tomas wachlował Larę jakimś wielkim liściem znalezionym na chodniku. Dziewczyna wyglądałaby jak Kleopatra, ale jej twarz wyrażała strach przed występem. Francesca... Francesca próbowała zachować spokój. Udawało jej się. Do czasu. Marco próbował coś zrobić, ale od razu dostawał chłodne potwierdzenie, że, cytuję:
jest silna i da sobie radę z jakimś tam występem przed całkiem dużą ilością twarzy. Ale potem znowu zaczynała siać panikę. Violetta rozmawiała o czymś z Camilą, która rozmarzonym wzrokiem wpatrywała się w Rico. Świdrowała go tymi oczami tak, że byłem zdziwiony, że jeszcze nie zauważył. Natomiast Leon stał obok mnie, ale myślał nad czymś intensywnie, więc nie uczestniczył w naszej ,,rozmowie". Tylko ja pozostawałem normalny...
Parsknąłem.
Ja i normalność nie idzie w parze.
Tak czy siak, wśród nas panowała nerwowa atmosfera. I chyba nikt nie potrafił nad tym zapanować. Może tą osobą byłby Pablo, ale na niego nie można było liczyć. On, Angie, amory i te sprawy. Czasem się zdarza. A jak cię, chłopie trafi, to na amen!
- Ludzie! Ludzie! Spokój! - krzyknąłem nagle. - Bal będzie niezwykłym wydarzeniem, ale pomyślcie. Występujecie razem... Znaczy prawie wszyscy, bo niektórzy są trochę głupi - spojrzałem wymownie na Cami i Rico. - Ale jesteśmy w tym razem. nawet jeżeli coś poszłoby źle macie tą droga osobę, która was z tego wyciągnie. Macie miłość, a zapominacie o tym w kryzysowych sytuacjach. Macie przyjaciół, macie mnie, macie wszystkich. Nie trzeba się martwić. My będziemy kochać was dalej, nawet jeżeli popełnicie błąd.
Wszyscy zaczęli klaskać, a podbiegła do mnie Naty, która rzuciła mi się na ramiona i pocałowała tak mocno jak jeszcze nigdy. Aż zakręciło mi się w głowie, a w brzuchu zaczęły wesoło tańczyć motyle.
- Warto było czekać na tą nagrodę - wyszeptałem, gdy już się od siebie oderwaliśmy.
Ona uśmiechnęła się i przytuliła do mojego torsu. Po co się martwić, jeżeli twoje szczęście jest najbliżej ciebie.
Camila
Naprawdę nie wiedziałam, co robię. To wszystko zaczęło się tak nagle. Zupełnie nieoczekiwanie i w dodatku, przez niego.
Wszystko było dopięte na ostatni guzik, a on zjawia się z tą swoją głupią melodyjką i tymi pięknymi słowami, i tym głosem, który tak bardzo kocham. I co miałam zrobić? Musiałam, po prostu musiałam zrezygnować z
Como quieres. To kłóciło się z jego utworem, więc... więc zacznę wszystko od nowa. Co z tego, że do występu zostało kilkanaście godzin. Camila da radę. Muszę dać radę. Jestem dziewczyną, ale moje uczucia też się liczą, a jakbym zaśpiewała piosenkę bez tego czegoś, upadłabym. Na pewno nie byłabym sobą, więc po co ryzykować, jeżeli mogę choć raz w swoim życiu zabłysnąć?
- Cami, Cami! - Francesca donośnie krzyczała do mojego ucha, ale ja próbowałam udawać, że tego nie słyszę. - CAMILA!
Zamknęłam oczy i policzyłam do pięciu, by nie wybuchnąć. Nie udało się.
- Francesca! Rozumiem, że dzisiejszy dzień jest przełomowym. Śpiewamy i tak dalej, ale dziewczyno, występowałaś już na scenie kilkanaście razy! - zawołałam.
- No właśnie! Kilkanaście! A wiesz, który będzie dzisiaj? - zapytała.
Pokręciłam przecząco głową, a ona wykrzyknęła:
- Trzynasty!
Wypuściłam głośno powietrze, by się zaśmiać. Jak można być tak przesądnym? Ale to Francesca. Gdyby jakiś kretyn wmówiłby jej, że jednorożce istnieją, na pewno by w to uwierzyła.
- A przede mną stoi jeszcze większa przeszkoda - wyszeptałam sama do siebie i wyszłam, zostawiając moją przyjaciółkę z pytającym spojrzeniem.
Diego
Ludmiła dzisiejszego dnia była dziwnie małomówna. Nie chciałem drążyć tematu. Każdy przechodził różny rodzaj tremy. Ktoś potrafił gadać jak najęty, a ktoś inny wolał siedzieć cicho i nie odzywać się ani słowem. Należałem do tej pierwszej grupy, ale Ludmiła najwidoczniej była moją przeciwnością. I bardzo dobrze. Tak czy siak, nie zamierzałem się narzucać. Czasem każdy potrzebuje chwili zastanowienia. A ja nie chciałem jej ograniczać. Jeżeli wolała zostać sama, niech tak będzie. Zawsze może do mnie przyjść i powiedzieć, o co chodzi. W najgorszym wypadku może mnie ochrzanić i nie odzywać się do mnie przez cały tydzień. Ale mam nadzieję, że to jednak nie to.
- Diego? - zapytała cichutko Ludmiła, pojawiając się obok mnie.
Odwróciłem się do niej i byłem pewny, że to nie moja dziewczyna. Jej oczy lśniły od łez, ramiona silnie drżały, a usta lekko się uchyliły. Na skórze można było zobaczyć gęsią skórkę. Jej kroki były chwiejne, jakby bała się chodzić.
W jednej chwili wziąłem ją na ramiona i zacząłem biec jak najdalej od Studia. Znaleźliśmy się w głębi parku, gdzie było najwięcej drzew, które maskowały nas przed natrętnym wzrokiem przechodniów. Ławka stała w cieniu jednego z drzew i można było odpocząć od gorących promieni słońca.
Ludmiła nagle zaczęła szlochać, a ja przytuliłem ją do swojego torsu. Moja koszulka już przemakała, a ona płakała dalej. Bałem się o nią. Cholernie się bałem. Jak mogłem nie zauważyć tego, że przez cały ten czas, coś ją bolało i że pomimo uśmiechu, który dobrze maskował jej uczucia, wszystko powoli ją zabijało? Dlaczego byłem tak głupi? Co jest ze mną nie tak? Dlaczego nie mogę niczego dojrzeć i poskładać klocki, by one potem utworzyły obrazek?
- Lu... Ludmi, cichutko... Kochanie, ciii... - szeptałem jej do ucha.
Upłynęło kilkanaście minut zanim jej oddech się unormował. Wszystko wcale nie miało się tak potoczyć. Dzisiejszy dzień miał być jednym z najpiękniejszych dla nas obojga, a powstał z tego prawdziwy horror. I to ja miałem uratować nasz wieczór, byśmy znów mogli cieszyć się sobą.
- Co się dzieje, Lu? - zapytałem cicho.
Podniosła głowę i spojrzała gdzieś daleko w głąb małego lasku. Później popatrzyła na mnie i oznajmiła, cicho pochlipując:
- Oni nie przyjdą. Nie zjawią się. Jestem tego pewna. A zostawiłam im kartkę z adresem, Diego. Czuję, że nie przyjdą.
Nie zrozumiałem z jej wypowiedzi niczego, ale gdy zapytałem, o co chodzi i usłyszałem odpowiedź, nie wierzyłem, że ta, na zewnątrz, silna dziewczyna, w środku jest porcelanową figurką i wystarczy jeden nieprawidłowy krok, by upaść i stracić wszystko.
Lara
- Ale wszyscy podenerwowani. Chyba tylko my zachowujemy spokój - powiedziałam trochę nerwowo do Tomasa.
Siedzieliśmy na schodkach, po których wchodziło się na czarną platformę. To na niej mieliśmy występować już niedługo. Na scenie. Co miałam robić? Miałam nadzieję, że nie wyglądam na zdenerwowaną. A tak naprawdę byłam tak stremowana, że ledwo mogłam chodzić. Uspokajał mnie ciepły oddech Tomasa na mojej szyi i powolne ruchy wynajętego kateringu. Wydawało mi się, że ich tempo zależy też od tego, za ile odbędzie się to tak ważne dla mnie wydarzenie. Byłam pewna, że zaraz się obudzę i nie będę już tak drżeć. To tylko sen. Wszystko będzie dobrze.
Ale to nie jest sen.
Jestem w Studio i niedługo będę śpiewała z chłopakiem, którego kocham najmocniej na świecie i nie wyobrażam sobie bez niego życia.
Ale mogę śpiewać dla jednej z osób, które aż do pewnego momentu dopełniły moje życie. Mój tata był kimś, kogo już ze mną nie było, ale potrzebowałam teraz jego wsparcia. Może będzie patrzył na mnie z góry i kibicował mi? Mama potwierdziła swoje przybycie, więc byłam bliżej wszystkich.
Ale najlepiej czułam się z Tomasem, który był oazą spokoju.
- Chyba tylko my, ale nie myśl, że nie czuję jak drżysz. Widzę, jak bardzo się denerwujesz - zdziwiłam się. - Ale ja będę tam obok ciebie. Nie musisz się martwić. Maxi powiedział już wszystko i trzymaj się tego.
Pokiwałam głową i ponownie wtuliłam w jego tors.
Kelnerzy wyszli już z auli. Wszystko było już gotowe i przygotowane do balu.
Leon
Nie było jeszcze pewne, czy damy radę. Trudno jest zwalczyć ponownie tą samą przeszkodę. Nigdy nie sądziłem, że każdy dzień może być wyzwaniem. Nigdy nie jesteś pewien, czy robisz dobrze, czy źle. Masz osoby, które mogą ci to uświadomić, ale potem jest już za późno. Nic nie możesz zmienić i czujesz jak wszystkie twoje statki toną. Nie masz nic. Rozpływasz się.
Tak też było dzisiaj. Nerwowe obgryzanie paznokci, chodzenie w kółko i wyrywanie włosów z bezsilności. Naszym jedynym ratunkiem było przekonanie go, że jesteśmy razem i możemy zwalczyć wszystko. Że jesteśmy jednym. Jeżeli jednak by nie wyszło... Wtedy on przejmuje kontrolę, a my nie mamy już nic do powiedzenia. Nasze słowa staja się nieważne, a my musimy pogodzić się z tym, że nigdy nie było i nigdy nie będzie kogoś takiego jak Leon i Violetta. Będziemy różnymi osobami. Nic, nawet jeżeli byśmy mocno tego pragnęli, tego już nie będzie. A wtedy nie będzie już dla kogo żyć.
- Leon, jak ja się bardzo boję. Boże, nigdy nie czułam czegoś takiego. Nawet gdy moja mama umarła. Rozumiesz? Nie umiem sobie wyobrazić życia bez ciebie, a tutaj ktoś nagle przychodzi i chce ci mnie zabrać - szeptała Violetta, opierając się o moje ramię.
Byliśmy na tej samej plaży, przy której stoi dom, do którego zabrałem ją po wakacjach. Jeszcze pamiętam jej lśniące oczy, ten piękny uśmiech i moją świadomość, że to będzie trwało wiecznie i nigdy mnie nie opuści. Nigdy. A teraz przychodzi sądny dzień i wszystko zależy od naszej miłości. Wszystko zależy od jej skali, która każdego dnia wzrasta i wzrasta.
- I przeżyjemy to jeszcze raz? - prychnęła. - Bo ktoś tego po prostu chce. Nie liczy się z tym, że przecież jesteśmy dla siebie i robimy to wszystko, by kochać się jeszcze bardziej. A wiesz, co mnie zastanawia bardziej, Leoś? - zapytała jakby nieprzytomnie.
- Co? - zaciekawiłem się.
- Że ten człowiek pomógł wydać na świat takiego człowieka jak ty. Takiego czułego i dobrego. Ten egoista. To się nie mieści w ogóle w głowie - powiedziała, robiąc dziwną miną.
No właśnie.
To wszystko się nie mieści w głowie. Ani w sercu.
Francesca
Wszyscy mnie ignorują, doskonale to wiem. Camila, gdy tylko na mnie spojrzy, momentalnie się śmieje. A ja się denerwuję. Może rzeczywiście próbuję zrobić z igły widły i trochę przesadzam, ale boje się. Wszystko może się wydarzyć i nawet nie zauważysz, jak bardzo się skompromitowałaś. Moje życie jest aż za bardzo skomplikowane.
- Fran, Fran, Fran... - kręcił na boki Marco. -
Junto a ti nie ma prawa się nie udać. Jesteśmy razem, więc błagam cię, co ma się nie udać?
Usiadłam na ławce i położyłam głowę na kolanach. Coś było nie tak, coś wisiało w powietrzu. Nikt nie chciał sobie tego uświadomić. A szkoda, bo wiele mogłoby się wyjaśnić.
- No to mnie przytul, Marco. Stanie w miejscu mi nie pomaga - warknęłam.
- O nie! Nie będziesz się zwracała do mnie takim tonem! - krzyknął i już chciał odejść, ale go zatrzymałam.
- A może nie mogę?!
- Ja też człowiekiem jestem i swoje prawa mam!
- A ja jestem kobietą i mam jeszcze więcej praw od ciebie, idioto!
- Gdyby nie mężczyźni nie dałybyście sobie rady na tym świecie!
- A kto by wam wozy ciągnął, gdyby nas nie było?!
- Dziewczyno! O czym ty pleciesz?! Jaki wóz?!
- A taki, że...
- Przymknij się na chwilę, bo muszę coś zrobić.
I nawet nie wiedziałam kiedy jego usta znalazły się na moich i wpoiły z taką zachłannością, że nie mogłam się od niego oderwać.
Gdybym mogła wyliczać najpiękniejsze momenty z mojego życia, ten na pewno byłby na pierwszym miejscu. Ale najlepsze jest to, że nie mogłam się oderwać. Nie chciałam. Byłam pewna, że to dzieje się w zwolnionym tempie, a ta chwila trwa i trwa, i się nie kończy. Ale w końcu przychodzi moment, kiedy otwiera się oczy i patrzy na swoje usta.
I wtedy Marco Fernandez stał się moimi chłopakiem na wieki wieków i przypieczętował wszystko to, co nas łączyło mówiąc:
- Inaczej się z tobą postępować nie da, wariatko.
- Zapomniałeś o czymś - wyszeptałam.
- O czym?
- O
kocham cię.
- A no tak - uśmiechnął się. - Kocham cię, Fran.
Przed występami,
Marco
Aula zaczęła przepełniać się ludźmi. Dziewczyny już dawno gdzieś zniknęły, a Leon dzwonił do nich po kilkanaście razy, ale na nic to się nie zdało. Dostał wiadomość, że są już w drodze. My wcisnęliśmy się w garnitury bardzo szybko, choć najbardziej ubolewał Maxi, który tego nie przewidział. Jakie było nasz zdziwienie, kiedy z szafki wyjął czarną czapkę doskonale pasującą do stroju. Miał też czarne słuchawki. Osiągnął triumf, można powiedzieć. Teraz niczym się nie różniliśmy, ale wcale nam to nie przeszkadzało.
I wtedy one wszystkie weszły przez tylne wejście zza kulisy.
Nigdy moje serce nie biło mocniej. Może z wyjątkiem momentów, kiedy to spotkałem Francesce po raz pierwszy. Wtedy chciało mi wyjść z piersi.
Dzisiaj nadszedł taki dzień, w którym każdy wyłącza kontrolki normalności. Wszyscy są zdenerwowani, każdy inaczej. Ale to nieważne. Jak ja mogę być stremowany skoro całowała mnie najpiękniejsza dziewczyna świata? A teraz stoi przede mną w pięknej granatowej sukience i wygląda jak bogini. Jej anielską twarz okalają czarne włosy, a oczy same się do mnie uśmiechają. Usta, jeszcze bardziej niż zawsze, skłaniają mnie do tego, bym je pocałował. W końcu mnie zobaczyła i rzuciła na moje ramiona.
- My pierwsi? - zapytała, marszcząc brwi.
- C... co? A! Tak, tak! Zostały nam ostatnie dwie minuty - wyszeptałem.
Odetchnęła głęboko i zamknęła oczy. Zaczęła powtarzać sobie coś pod nosem, a potem spojrzała na zegar. I patrzyła na niego tak długo aż wybiła dwudziesta.
- Zaczynamy występy absolwentów naszego Studia - dało się słyszeć głos prezentera - Pablo. - Zapraszam Francesce i Marco.
I wybiegliśmy na scenę.
Co mogłem powiedzieć, gdy zacząłem?
Jeszcze nigdy nie byliśmy szczęśliwsi, będąc razem i śpiewając.
Naty
- Maxi, oni już skończyli - szturchałam mojego chłopaka.
Nie ukrywam, że byłam zdenerwowana. Dziewczyny doczepiały mi włosy przez pół godziny. Żadna jeszcze nie opanowała tej sztuki. W końcu przyszła Ludmiła i zrobiła to w trymiga. Trudno, zdarza się. Przyjaciółki powiedziały mi, że będę wyglądała najładniej w fioletowej, prostej w kroju sukience. Ale teraz mieliśmy wyjść na scenę, a mój chłopak patrzył na mnie i patrzył.
Nie powiem. Było mi miło.
Ale do jasnej cholery, zaraz mieliśmy wyjść na scenę!
- Maxi, wstawaj! Idziemy! - zawołałam.
Jak na komendę ruszył za mną i oboje weszliśmy na scenę.
Widziałam kilkadziesiąt par oczu wpatrzonych w nas z ciekawością. I to teraz ja poczułam się źle. Jakby chcieli mnie oni zjeść żywcem. Po mnie.
Maxi zbliżył swoje usta do mojego ucha i wyszeptał:
- Jesteś dzisiaj najpiękniejsza. Nawet jeżeli coś ci nie wyjdzie, to dalej będziesz świeciła najjaśniej.
A ja spojrzałam na swojego chłopaka i ponownie dzisiejszego dnia chciałam rzucić mu się na szyję.
Muzyka zaczęła grać, a nasz śpiew znów łączył się w jedno.
Tomas
- Oddychaj, Lara - szeptałem nerwowo.
Gdy Fran i Marco zaczęli swój występ, ona również wywróciła wszystko do góry nogami. Zaczęła się denerwować i drżeć. Co ja mam teraz zrobić?
- Violetta! Violetta! - zawołałem, gdy ją zobaczyłem.
Spojrzała na mnie z pytającym wyrazem twarzy, ale gdy zobaczyła Larę, podbiegła do mnie szybko i przykucnęła, mówiąc do mojej dziewczyny uspokajająco:
- Musisz uwierzyć, że masz talent, że dasz radę. Dzisiaj wielu z nas chce coś pokazać, chce coś zdobyć. Ja też muszę. Ty również, więc pomyśl dla kogo chcesz śpiewać, z kim śpiewasz - spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem, jakby dając jej podpowiedź. - Wierzę w ciebie.
Ze sceny zeszli Maxi i Naty, a Pablo już mówił do mikrofonu nasze imiona.
- Będę śpiewała dla taty, Tomas - wyszeptała.
Szybko wstała i pociągnęła mnie w stronę sceny.
Wyglądała pięknie. Gdy ją zobaczyłem zachłysnąłem się powietrzem. A ta pewność siebie tylko dodaje jej uroku.
Ludmiła
Tomas i Lara śpiewali swoją piosenkę, a ja już byłam przegrana. Na nic nie zdały się moje nadzieje, które przysporzyły mi tylko problemów. Kolejnych, bo jednych z wielu. Nikt nie chciał mnie zobaczyć. Moi rodzice tego nie chcieli. Wciąż ich nie było, a jedyne słowa, które nasuwały się na myśl to: Nie chcą mnie zobaczyć. Nie chcą mnie kochać.
- Ludmiła... Spokojnie, ja wierzę, że oni przyjdą. Jestem tego pewny - szeptał mi do ucha Diego.
- A ja już straciłam wszystkie nadzieje - westchnęłam, by nie zaszlochać. - Statki zatonęły. Nie ma nad czym rozpaczać. Życie toczy się dalej.
On pokręcił przecząco głową na znak, że się ze mną nie zgadza. Wzruszyłam ramionami. Dzisiaj mnie to nie obchodziło. Już nic mnie nie obchodziło.
- Zaraz wychodzimy, piękności - powiedział.
Spojrzałam na niego pytająco, a on zapytał ironicznie:
- Może jeszcze powiesz, że dzisiaj nie jesteś piękna?
Uśmiechnęłam się mimowolnie.
- A kolejną parą będą Diego i Ludmiła. Zapraszamy! - zawołał Pablo.
No to jedziemy.
Wszystko się zmienia, kiedy zbliżasz się do mnie
Twoje oczy sprawiają, że czuję,
Że latam
Twoja obecność uzupełnia mój świat
Zrobię Cię moją księżniczką
Dziś z jednym pocałunkiem
Tracę kontrolę
A ich wejście sparaliżowało mnie doszczętnie. Jak miałam się czuć? Przestałam śpiewać, a wszystkie oczy wpatrzyły się w moje ciało, które wędrowało do rodziców. I w końcu znalazłam się w ich ramionach.
Czułam się, jakbym znów miała siedem lat i przytulała ich, co pięć minut. Wspomnienia powróciły ze zdwojoną siłą, a po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.
Nie byłam do końca pewna, czy szczęścia, czy smutku. Bałam się, że zaraz się obudzę.
Dopiero później wszystko do mnie dotarło.
- To twoja sprawka! wskazałam palcem na Diego, który stał jeszcze na scenie i uśmiechał się szeroko.
Oderwałam się od rodziców i przytuliłam go najmocniej jak mogłam.
- Kocham cię, Diego - wyszeptałam.
- A ja ciebie, Lu.
A słowa, które usłyszałam od rodziców przepełniły moje serce radością i pewnością:
- A my ciebie najmocniej, córeczko!
Rico
Ostatnie poprawki. Nic nie ma prawa się udać. Zraz mój występ zapowie Pablo. Wtedy będziemy grać va bank.
Na pewno nie jestem tym samym człowiekiem, który przyszedł do Studia na początku wakacji. Pojawiły się osoby, które zmieniły moje życie w takim stopniu, że chyba nikt nie będzie potrafił sobie tego wyobrazić. A w szczególności ja. Moi rodzice z początku nie wierzyli, że ktoś się pojawił i wywrócił moje życie do góry nogami. I to całkiem śmieszne, bo nigdy nie spodziewałbym się takiego obrotu sprawy. Tym bardziej, że to byłem ja, Rico Martinez, który nie potrafił się zakochać. A trafiłem tutaj i bum! Wpadłem po uszy.
- A przed państwem Rico Martinez! - zaprosił mnie Pablo.
Scena była miejscem, w którym czułem się najlepiej i zapominałem o tym, że jestem rockowcem. Wtedy mogłem udawać każdego i być wrażliwy aż do bólu. Ale czy coś w tym przeszkadzało? Chyba nie.
Wziąłem czarną gitarę i zacząłem grać pierwsze akordy. Potem dołączyłem słowa, które w ostatnim czasie były dla mnie tak bardzo ważne.
Jak mógłbym odzyskać Twą miłość?
Jak z serca pozbyć się smutku?
Mój świat kręci się tylko dla Ciebie.
Jak wyleczyć ten wielki ból?
Czuję, jak przez moje żyły płynie Twój oddech.
Jestem tak bardzo do Ciebie przywiązany,
Że widzę Cię w moich snach,
Bez Ciebie umieram.
I to serce, które ukradłaś kiedy odeszłaś,
Odeszłaś z moimi pocałunkami.
Z moimi pocałunkami i z moimi marzeniami.
I to serce, za każdym razem bije wolniej.
I czuję wewnątrz mnie, jak ogień nie gaśnie.
Nie gaśnie.
I są takie momenty, że nie wierzysz już w nic. Bo po co? To niepoprawne i głupie, w dodatku. Po co być szczęśliwym? Nie lepiej zostawić to uczucie i iść dalej? Może byłoby i lepiej. Dla mnie tak. Tylko czasem żałowałbym, że postąpiłem tak, a nie inaczej. Potem skarciłbym samego siebie za tak głupi wybór, więc ryzyko to wcale nie jest taki genialny pomysł.
Ale widzisz światełko w tunelu.
Gdy zobaczyłem ją przed balem, pomyślałem, że widzę księżniczkę. Bo to nie była Camila Torres. To była zupełnie inna dziewczyna. Nie aż tak silna, po prostu krucha niczym mała figurka. Jej kasztanowe włosy upięte były w niechlujnego koka, a jej cera była bielsza niż śnieg. Sukienka również bardzo delikatna i dziewczęca. Bałem się do niej podejść, bojąc się, że gdy ją dotknę, wszystko się zawali niczym domek z kart.
A jej głos...
Właśnie stała obok mnie i sama śpiewała moją piosenkę.
Wiedziałem, że to cud.
Nie, nasza miłość.
Jak uspokoić tą wielką obsesję?
Jak wytłumaczyć mojej duszy, że to się skończyło?
Zwariowałam dla Ciebie.
Widzę Cię w moich snach.
Bez Ciebie umieram.
Nikogo już nie było. Byliśmy tylko my. Ogień znów zapłonął.
I to serce, które ukradłeś, kiedy odszedłeś.
Odszedłeś z moimi pocałunkami.
Z moimi pocałunkami i z moimi marzeniami.
I to serce, za każdym razem bije wolniej.
I czuję wewnątrz mnie jak ogień nie gaśnie.
Nie słyszeliśmy braw, choć był to największy aplauz spośród wszystkich występów.
- Twój ogień zgasnął? - zapytałem.
- Nigdy nie zgasnął - wyszeptała.
Violetta
Tak bardzo cieszyłam się ich szczęściem.
Ale potem uświadamiałam sobie, że moje wisi na włosku. Nasze, właściwie. Wszystko miało wypalić, mieliśmy cieszyć się sobą, a od tego występu zależało bardzo wiele. Może nawet za dużo. Ale to nie oni postawili na swojej drodze tyle przeszkód. Same dziko wykiełkowały i nikt się nie odwracał, by zwalczyć je wtedy, gdy były jeszcze słabe. Teraz jest już za późno. Przyszły same i musimy je pokonać. Nie ma innego wyjścia.
- Jak myślisz, to koniec? - zapytałam Leona.
Spojrzałam na jego twarz. Tak zbolałą prze zło, które przeżyliśmy. I nie mogłam się powstrzymać, by nie zbliżyć się i nie dotknąć jego ust. Jego miękkich ust, które mówiły tyle pięknych słów, które szeptały komplementy, które formowały się w uśmiech, które były moje. I tylko moje. I nie było innej opcji. Byliśmy my. Tylko my, nasza miłość. Wszystko to, co pozostało w naszej pamięci. Wszystkie wspomnienia, które zatrzymywały na chwile nasze serca.
Oderwaliśmy się od siebie, a on westchnął głęboko. Bał się. Każdy się bał. Przyjaciele otoczyli nas ze wszystkich stron, jakby to miało pomóc w ochronieniu nas przed problemami. Ale to nic nie dawało. Byliśmy wciąż zagrożeni, a naszą jedyną bronią była miłość i muzyka.
- Pamiętajcie - wyszeptała Fran. - Jesteśmy z wami.
- Nie poddawajcie się - odparł Marco.
- Jesteście na wojnie - powiedziała Ludmiła. - A na niej wszystkie chwyty dozwolone.
- Łączy was niezwykła więź - uśmiechnął się lekko Diego.
- A cały wszechświat pragnie waszego szczęścia - stwierdziła Lara.
- Nikt wam tego nie dał, nikt wam tego nie zabierze - odparł Tomas.
- Życie podarowało wam wszystko to, co najpiękniejsze - powiedziała Naty.
- Miłość - dokończył za nią Maxi.
- Nie warto wątpić - uśmiechnęła się Camila.
- Bo czasem wszystko przyjmuje inny obrót - wytłumaczył Rico.
Ich słowa podziałały kojąco na moje zbolałe serce, które biło nierówno i bardzo szybko. Leon westchnął ponownie i sfrustrowany, odgarnął włosy na bok. Mój jeden zabłąkany kosmyk założył mi za ucho i uśmiechnął się lekko. Może były to dla kogoś nic nie znaczące gesty, ale w tym momencie znaczyły więcej niż zawsze.
Nie słyszałam, gdy Pablo zapraszał nas na scenę. Zostałam tam wypchnięta przez przyjaciół i Leona.
Spośród tych wszystkich twarzy wyłoniła się jedna, wyraźna. Ojciec Leona patrzył na nas, wzrokiem, który wyglądał, jakby chciał nas zaraz pożreć.
I pozostała nam tylko muzyka. Nam wszystkim. Tylko ona.
Odrodzę się dla jego miłości...
Będę marzyć o tym, że on przyjdzie do mnie...
Bez niego to nie życie...
Poczekam, bo nauczył mnie żyć...
Stop.
Koniec.
Zejście ze sceny było trudnym zadaniem, ale podołałam mu. Wiedziałam, że się nudził. Nie chciał na to patrzeć. Zdziwienie Leona wcale mi nie pomagało, ale ja musiałam tam do niego podejść i powiedzieć, co czuję, jak bardzo się będę bała, jeżeli on ode mnie odejdzie...
- Nigdy nie czułam czegoś takiego! - krzyczałam do Verdasa. - Nigdy nie wiedziałam jak postępować! Gdy tutaj przyjechałam moje zagubienie sięgało zenitu! A wtedy pojawił się twój syn, Leon... - mój głos momentalnie złagodniał. - I, może to głupie, ale uratował mnie od bliskiego spotkania z ziemią. Od pajaców z deskorolkami i od mojego smutku. Nie miałam nikogo. Ojciec był w innym świecie, próbując na siłę mnie zamknąć! I wtedy pojawili się również przyjaciele. I wrogowie również. A ja nie byłam pewna, kogo mam kochać. I w końcu zdecydowałam. Zdecydowałam, że tym jedynym musi być Leon. Wiesz ile czekał? - warknęłam. - Czekał rok. A dlaczego? A dlatego, że byłam głupia i za młoda, żeby zrozumieć, że najważniejsza osoba jest obok mnie. A potem pojawiłeś się ty - mój głos nabrał jadu. - I tym razem to nie on będzie walczył - przerwałam. - To będę ja.
Widziałam wzrok zebranych, ale nie przeszkadzało mi to. Za moimi plecami stanęli przyjaciele, a obok mnie Leon, który bał się cokolwiek powiedzieć. Bałam się sama siebie.
I milczeliśmy. Nie było osoby, która by się w tamtej chwili odezwała i przerwała wszystko. Nawet wiatr nie szeleścił liśćmi. Byli wszyscy, ale i tak czułam się, jakbym była sama.
- Nie wiesz, co robisz... - odparł sycząc Verdas.
- O nie! Teraz doskonale wiem, co robię - przerwałam mu.
- Synu... - zwrócił się do Leona.
Czasem są momenty, w których boję się odezwać. Ale to nic. Lepiej się nie odzywać. Dzisiaj było inaczej. Nigdy nie byłam bardziej pewna swoich słów.
- Nie mogłeś wybrać lepiej - uśmiechnął się Verdas.
Emocje opadły, a ja stałam tam, jakbym właśnie miała umrzeć. A nic nie umierało, wszystko się rodziło. Człowiek, który nienawidził, pokochał. Tak jak kochali wszyscy. W moim sercu wybuchł żar. Żar zwycięstwa. A po moich policzkach zaczęła płynąć rzeka. Rzeka pokonanego bólu.
Nic się nie kończy, wszystko się zaczyna.
Powiem Wam, że się nieźle napracowałam. Bardzo się napracowałam. To nie jest takie proste. Bardzo się starałam, więc mam nadzieję, że to docenicie. :)
Mam takie pytanie. :)
Chcielibyście dzisiaj przeczytać rozdział 50? :)
Pytałam się dziewczyn i powiedziały, że są jak najbardziej za, ale liczą się głosy wszystkich. Mam taką wenę, że chcę się nią z Wami szybko podzielić. :)
Wiem, że ten rozdział to... porażka i to na całej linii.
Mam nadzieję, że nie jesteście źli.
To co?
Spotykamy się jeszcze dzisiaj na pięćdziesiątce? :)
Xenia <3