poniedziałek, 14 października 2013

Epilog: Są rzeczy, które wydarzyły się wcześniej, znacznie wcześniej...

,,W czym tkwi sekret przyszłości?
  Może w tym, żeby nie stać w miejscu?
  Żeby iść dalej
  Patrzeć bliżej
  Jeszcze bliżej
  Tak, żeby z rozmytego obrazu,
  wyłonił się ten wyraźny
  Jasny!
  Oczywiście, są rzeczy, które wydarzyły się wcześniej.
  Znacznie wcześniej."
  (fragment filmu ,,Tylko Ciebie Chcę")

    Minęły już miesiąc po pięknym balu, który przyniósł wiele dobrego bohaterom mojego opowiadania. Wspomnienia zaczynają sięgać głębiej, a oni odkrywają jeszcze więcej...
~,~
    Violetta Castillo codziennie przechodziła obok wielkiego dębu obok Studia i rozmyślała nad tym, jak bardzo chciałabym wrócić do tej szkoły. Ale już za późno. Przeminęło z wiatrem. Teraz wybiera się na wymarzone studia. Kolejna przygoda. To jej się pokonało.
    Problemów już nie było. Była tylko miłość i muzyka.
    Ale powróćmy do naszego dębu.
    Drzewo to ma swoją wieloletnią historię. Pewnego dnia nasza bohaterka przechodziła obok niego i zauważyła pojedynczą huśtawkę. Wyglądała bardzo znajomo i odbiła się czymś w jej pamięci. Podeszła więc do niej i dotknęła opuszkami palców. I wtedy wszystko się wyjaśniło.
    Lipcowe popołudnie. Promienie słońca już tak bardzo nie prażyły, więc można było spokojnie posiedzieć w parku i pobawić się z przyjaciółmi, których Violetta nigdy nie miała.
    Do Buenos Aires ośmiolatka razem z ojcem zawitała tylko na miesiąc. tata dostał ważne zlecenie, więc musieli tutaj przylecieć z Madrytu. Całkiem jej się tutaj podobało, choć w Europie została Olga, jej ukochana gosposia. Musiała sobie bez niej poradzić, mówi się trudno.
    Mała Violetta do parku przyszła sama. Była już na tyle duża, by działaś samodzielnie. Tego trzeba było w jej domu nauczyć się od maleńkości. I w końcu się udało. Mały kocyk w różowe kwiatuszki rozłożyła na zielonej trawie. Usiadła na nim i rozejrzała się wokoło. Przy fontannie jakaś dziewczynka razem z mamą bawiła się lalką. Violetta nie miała tyle szczęścia, co ona. Jej rodzicielka umarła, gdy miała pięć lat. Ale już za późno na rozpamiętywanie. Na ławce jakiś pan czytał dziennik z dziwnym tytułem: ,,Kosmici są wśród nas". Aż w końcu dziewczynka spojrzała na wielki dąb, którego gałęzie i liście dumnie prężyły się w słońcu. Pod nim siedział jakiś chłopczyk z tatą. Był w jej wieku i wyglądał na zaciekawionego tym, co robi jego ojciec. Violetta przyjrzała się przedmiotowi i dumnie stwierdziła, że była to huśtawka. Na jedną osobę, a ona już długo nie czuła tego wiatru we włosach, kiedy to ,,była bliżej nieba". Postanowiła podejść. Była odważną dziewczynką, tylko na pozór nieśmiałą. Wstała i zostawiła kocyk na miejscu. Odgarnęła włoski z twarzy i wolno poszła w stronę chłopczyka i jego taty. 
    - Dzień dobly - oznajmiła słodko, choć literka ,,r" była jej zmorą.
    Chłopczyk spojrzał na nią wesoło i zaciekawiony jej osobą, zapytał:
    - Chcesz razem z nami posiedzieć? - uśmiechnął się. - Tato, może?
    Mężczyzna przytaknął i wskazał jej miejsce obok syna. Violetta usiadła obok chłopczyka, a on powiedział trochę nieśmiało:
    - Masz bardzo ładną sukienkę. 
    Violetta zarumieniła się i podziękowała cichutko.
    Okazało się, że chłopczyk nazywa się Leon i również ma osiem lat. Ostatnią jego zachcianką było zamontowanie huśtawki w parku. Dąb urzekł go swoją wielkością.Jego tata się zgodził, więc pomógł mu spełnić jego życzenie. 
     Po kilkunastu minutach huśtawka była gotowa, a tata powiedział:
    - Zostawiam cię z koleżanką. Bawcie się do woli, ale wróć przed wieczorem do domu.
    Leon zgodził się i podbiegł do dziewczynki, krzycząc:
    - Mam pomysł!
    - Jaki? - zaciekawiła się.
    Wyjął z kieszeni spodenek czarny marker i napisał na żółtym siodełku:
  
,,Huśtawka Leona i Violetty"

    I teraz po dziesięciu latach ten napis wcale się nie zmył. Wciąż tam był i przypominał, że wszystko
wydarzyło się znacznie wcześniej.
~,~
    Marco Fernandez był chłopakiem aż nadto wrażliwym i czasem trochę przesadzał z okazywaniem swoich emocji i przy tym słabości. Czasem jednak umiał pokazać, że jest bardzo silny, a to wszystko po prostu wyróżnia go z tłumu. Francesca jest aż za bardzo cwana.
    Cwana...
    To słowo w pamięci Marco odbiło się już kiedyś. Tylko kiedy?
    Mając trzynaście lat próbujesz wyróżnić się z tłumu i zacząć się buntować. Czasem przynosi to marne skutki, ponieważ nie wszyscy są pewni tego, czego chcą.
    Ale Marco doskonale wiedział, że chcę uciec z domu na ten koncert jednego z zespołu heavy metalowych. Co z tego, że nie lubił tej muzyki. Najważniejsze było to, że ona jedyna jest charakterystyczną la bad boyów. Marco jako zły chłopczyk. Jego brat, Diego, na pewno by go wtedy wyśmiał, ale on również nie wiedział o jego ucieczce. Trzynastolatek potrafił kłamać. Był w tym mistrzem. 
    Jednej z jesiennych nocy, wyszedł przez okno i skierował się na przystanek autobusowy. Miał go zawieźć na dzielnice Buenos Aires. Udało się uzbierać na bilet. Nie było to trudne. Wystarczyło trochę pomóc w koszeniu trawnika, zmywaniu naczyń, sprzątaniu. I udało się. Wymarzony wyjazd gwarantowany. Jadąc autobusem patrzył na gwiazdy, które świeciły jaśniej niż zawsze, jakby zaraz miało stać się coś niesłychanego i...
    Wierzycie w coś takiego jak przeznaczenie? 
    To uwierzcie, bo Marco też nie wierzył i dostało mu się.
    W tamtej chwili pasażerowie usłyszeli głośny huk pękniętej opony. Guma w trakcie jazdy autobusem do najważniejszego miejsca w historii buntu Marco? Niedopuszczalna! Ale cóż... Coś musiało stanąć na drodze do jego pięknego raju.
    - Świetnie! - wrzasnęła jedna z pasażerek, wstając. - I po operze!
    Marco prychnął pod nosem i krzyknął, nie odwracając się do niej twarzą:
    - Opera, mówisz? No to katastrofa!
    Mógł przysiąc, że dziewczyna właśnie unosi brwi do góry. Po chwili dało słyszeć się jej głos:
    - Jak jesteś taki cwany, kochasiu to się odwróć i powiedz mi to w twarz! 
    - A z miłą chę...
    Dokończyłby, ale... Ale aż trudno było powiedzieć takie słowa tej pięknej dziewczynie. Nie umiał sobie wytłumaczyć, co co tak bardzo go w niej urzekło, ale pozostawił to do rozwiązania w innym czasie i miejscu. 
    Dziewczyna również zdziwiła się, że taki chłopak właśnie chciał ją obrazić i nagle tego zaprzestał. Co było powodem? Jest aż taka brzydka? Bo on wydawał się najprzystojniejszym chłopakiem jakiego kiedykolwiek spotkała. 
    - Proszę państwa! - zawołał kierowca. - Nie uda nam się w szybkim tempie dojechać do planowanego miejsca podróży. 
    I koniec. Te słowa spowodowały, że Francesca, jak się później okazało, tak miała na imię, i Marco musieli wracać na pieszo do domu. Wcale nie byli już wrogami. Podczas tych kilku godzin powstała między nimi więź, która połączyła ich serca w jakimś dziwnym, na ten czas, uczuciu. To była miłość, ale wtedy tego jeszcze nie rozumieli.

    A ta więź nigdy się nie urwała. Ona tylko zanikła, by potem znów się pojawić i uderzyć swoją zdwojoną siłą.
~,~
    Natalia Navarro była dziewczynką zagubioną już od zawsze. Tak tłumaczyła jej mama. Jednak jej atutem było to, że jak coś obieca, to zawsze dotrzyma słowa. Nie było innej opcji. Uwielbiała chodzić ze swoją rodzicielką na zakupy i wybierać to, co jest najpotrzebniejsze. 
    I w tym miejscu zdarzyło się również coś, o czym potem Naty nie pamiętała, a powinna, bo to bardzo ważne wspomnienie. 
    Życie sześciolatki wcale nie jest łatwe. Może czasem, gdy koniecznie chce się coś wymusić, a pomagają ci oczy, które są tak słodkie i dziecinne, że trudno się im oprzeć.
    Tym samym sposobem mała Natalia przekonała swoją mamę, by zabrała ją na zakupy. To był mania dziewczynki. Uwielbiała zapach świeżego pieczywa. Kochała też wózki, do których swobodnie mogła wejść i jeździć po całym hipermarkecie. Dzisiaj wolała pobiegać. To bardziej ją weseliło. Mama dała jej karteczkę, na której wyraźnie pisało, co ma wziąć. Przechodziła się po alejach i wsadzała w malutki koszyk wszystkie produkty. Już miała iść, bo bułki na śniadanie, a tu nagle... BUM! Naty wylądowała na zimnej posadzce razem z chłopczykiem, który przyczynił się do tego okropnego upadku. Podniosła obolałą główkę z gęstymi lokami i zawołała:
    - Kletynie! 
    - To ty nie umiesz łazić! - zawołał chłopczyk.
    Przyjrzała mu się dokładniej. Ukrywał swoje ciemne włosy pod kolorową czapką, Na szyi nosił słuchawki koloru zielonego. Był ubrany w dżinsy i białą koszulkę. Gdyby nie to, że spowodował wypadek, na pewno by go polubiła.
    - Jaka ciamajda - warknął.
    - A ty jesteś hipopotamem lapelem! - krzyknęła na niego.
    Zmierzył ją wzrokiem i oboje, w tym samym czasie odwrócili się na pięcie i odeszli do rodziców.
    Gdy mama ją zobaczyła, zapytała:
    - Fajny ten chłopczyk? Zaprzyjaźniłaś się z nim?
    Naty spojrzała na rodzicielkę naburmuszona i oznajmiła:
    - Co to, to nie! Mam nadzieję, że nigdy już nie spotkam tego pajaca! 

    Naty zaśmiała się sama do siebie. 
    Los nie był taki łaskawy. A może to nawet lepiej?
    Tak, bardzo dobrze, że znów się spotkali.
~,~
    Najpiękniejszym momentem jest ten, kiedy przychodzisz zmęczona do domu i robisz sobie gorącą kąpiel w pianie. Od razu się relaksujesz. Camila też to lubi i właśnie chciała zamknąć oczy, gdy jej uwagę przykuła szmaciana laleczka, która stała na jednej z półek. Nie widome było dziewczynie, jak tam się znalazła. Po prostu była oparta o białą ścianę. Przyjrzała się jej uważniej i nie dostrzegając w niej nic interesującego, zamknęła oczy, a przed nimi stanęło jedno z jej wspomnień.
    - Ja chcę tę lalkę!
    Camila czegoś chciała. Jej tata doskonale wiedział, że zaledwie pięcioletnia dziewczynka pokona wszystkie przeciwności, by tylko dostać to, czego chce. 
    Żona zmusiła go do pójścia z nią do sklepu z zabawkami. Camila upierała się, że nie dostała nic na urodziny, które były miesiąc temu. Rodzice, jak i dziewczynka, wiedzieli, że takowy prezent został jej wręczony. Ale to nic. Ważne, że by było i jej się podobało.
    Ojciec spojrzał na cenę, a ta okazała się przystępna, więc pozwolił Cami ją wziąć. Dziewczynka już podchodziła do półki i miała brać zabawkę, gdy jakaś ręka porwała ją jako pierwsza. Zdenerwowana dziewczynka popatrzyła na sprawcę tego czynu. 
    Był to chłopczyk o bystrych oczach i burzy kruczych włosach. Jego usta przybrały kpiący uśmieszek. Camila zacisnęła malutkie piąstki pisnęła swoim słodkim głosikiem, tylko czasem denerwującym:
    - Po co ci ta lalka? Ja chcę ją kupić!
    Tata doskonale wiedział, że będą kłopoty. Camila powiedziała w tym dniu dwa razy ,,chcę". Już po tym biednym chłopczyku.
    - Chcę ją po to, żebyś ty jej nie miała - odparł, uśmiechając się głupio.
    - Tak?! - krzyknęła. - Zaraz zobaczymy!
    I zaczęła się bójka. 

    Camila westchnęła.
    Już tak dawno nie myślała o swojej przeszłości. Dopiero teraz zrozumiała, że wystarczy jedna rzecz, która może połączyć dwoje ludzi na zawsze.
    I mogła przysiąc, że lalka uśmiecha się do niej bardziej niż przedtem.
~,~
    Tomas od zawsze uwielbiał żartować i zostało to mu na bardzo długo. Trudno było mu sobie przypomnieć jak dokładnie to wszystko się zaczęło. 
    Przez uchylone okno wpadł wiatr, który zdemolował kalendarz, a kartki przewinęły się. Po chwili chłopak zobaczył wyraźną datę. 1 kwietnia.
    Prima aprillis. 
 Tienes Todo   
    Dziesięcioletni Tomas uwielbiał żartować. Wszystko zaczęło się od pewnego kwietniowego dnia, kiedy to obudził się i spojrzał na kartkę kalendarza, która wskazywała na święto dowcipnisiów - prima aprillis. Niby nic specjalnego, ale Tomas mógł wtedy robić, co chciał. Wszystkie chwyty były dozwolone. 
    Gdy już zjadł śniadanie, udał się na spacer. Czasem zdarzało się, że w parku siedzieli jacyś naiwniacy, którzy byli ofiarami żartów Tomasa. Szczerze im wtedy dziękowała, gdyby nie oni jego życie nie miałoby sensu.
    Tym razem przy fontannie nie spotkał żadnego naiwniaka. To była dziewczyna, więc naiwniaczka. jej długie, brązowe włosy tylko trochę maczały się w wodzie, a ona zamknęła oczy i skierowała głowę w stronę słońca. Uśmiechała się lekko. Wyglądała na ten sam wiek, co Tomas.
    Chłopak skradał się cichutko, uważając na gałązki, które wydałyby go, gdyby na którąś nadepnął. W końcu był na tyle blisko, by podejść do niej i wrzucić ją do fontanny. Głośny plusk otworzył oczy dziewczynie,a gdy już wyszła z wody spojrzała na swoje przemoczone ubrana i wskazała palcem na głośno śmiejącego się Tomasa:
    - Ty!
    Dziewczyna rzuciła się za nim w pogoń, a on uciekał ile miał sił w nogach.
    
    Okazało się, że Lara jest bardzo szybka. Tomas uśmiechnął się do tej myśli i spojrzał na zdjęcie jego dziewczyny, które stało na komodzie. Historia lubi się powtarzać.
~,~
    Diego uwielbiał te dni kalkulacji. Wyliczał sobie ile miał zwierząt, figurek superbohaterów aż w końcu doszedł do wyliczania swoich dziewczyn. I w końcu nadeszło wspomnienie.
    - Czekałam godzinę! - krzyknęła do Diego jedna z dziewczyn, z którą się umówił.
    Nie znał jej imienia. Po co? To tylko nic nieznaczący epizod. Przystojny piętnastolatek ma ciężkie życie.
    Dziewczyna odeszła bardzo szybko, zostawiając po sobie zapach jej perfum. Niezbyt przyjemny. Za słodki.
    Z tyłu dało się słyszeć słodki śmiech. Diego odwrócił się i zobaczył siedzącą na murku blondynkę o brązowych oczach. Zmarszczył brwi i zapytał:
    - Z czego się śmiejesz?
    - Z ciebie - odpowiedziała chichocząc. 
    - A to niby dlaczego? - zapytał, warcząc.
    - Dlatego, że jesteś idiotą.
    Jeszcze nikt nigdy go nie obraził. Wszyscy się go bali, a tu nagle zjawia się jakaś blondyna i nazywa go idiotą. Coś tutaj jest nie tak.
    - Co? Może jeszcze pobijesz dziewczynę? - prowokowała mnie dalej. - Zapraszam najserdeczniej. Uraziłam twoje męskie ego. O! Przepraszam. Ty nie jesteś mężczyzną. 
    Jej śmiech roznosił się po całym parku i dosięgał uszu Diego, kalecząc jego słuch. Ta dziewczyna musi mieć jakieś poważne problemy. Powinna podejść do niego i błagać, żeby się z nią umówił. Ona tymczasem naśmiewała się z jego osoby.
    Już miał tam do niej podejść, gdy stanął jak wryty i krzyknął:
    - A idź w cholerę!
    
    I nie udało się. Ludmiła jeszcze raz pojawiła się w jego życiu i tym razem oszalał przez nią. Życie potrafi zaskakiwać.
~,~
    I wszyscy żyli długo i szczęśliwie.  
    I wszyscy łączyli się w muzyce i miłości przez następne lata. 


Cholerka, jak mi ręce drżą. Nie macie nawet pojęcia. 
Nie wiem. Jesteście zdziwieni?
Cieszycie się?
Smucicie?
Nie wiem, co mam napisać.
Spodziewaliście się tego?
O zakończeniu ,,Jak uciec..." po 50 postach wiedziała tylko Madzia (może już zapomniała, że 50 miał być epilogiem). Tylko ona. Tylko ta ciota i nikomu więcej tego nie powiedziałam. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. 
Ale kochani, wszystko ma swój początek i koniec. Wszystko.
Może przejdę do podziękowań. 
Dziękuję za to, że byliście,
Za to, że pomagaliście.
Za to, że nigdy mi Was nie zabrakło.
Za to, że przy Was poczułam się szczęśliwa i ważna. 
Dziękuję w szczególności:
Maddy Parks - kocham Cię całym swoim serduszkiem. Nie mogę uwierzyć, że spotkałam taką utalentowaną osobę, że mogłam dzielić się z nią blogiem, że czasem mogłam Ci podokuczać. Dziękuję, że pokazałaś mi, co to znaczy pisanie i dzielenie się tym z innymi.
Aga - nigdy bym się nie spodziewała, że będę współpracować z taką osobą. Dziewczyną skłonną do bólu, wierną do końca. Wrażliwą aż do bólu. Z Tobą można było popisać o wszystkim i nawet jeżeli czasem się gubiłam, Ty pomagałaś mi odnaleźć właściwą drogę. 
Mai - jesteś najweselszą i największą fanką Federico! Ciebie po prostu nie da się nie kochać. Twojego humoru również. Kocham cię za te wszystkie piękne nagłówki, które wykonałaś. Dziękuję Ci, że graficznie pokazałaś uczucia wyrażone w moim opowiadaniu.
Wszystkie trzy nauczyłyście mnie więcej niż można by się spodziewać.
Nie raz miałam ochotę odejść i nie wracać, a w Wy kurczowo mnie trzymałyście dzięki czemu się nie poddawałam i zostałam.
I dotrwałam do dzisiaj.
Do momentu, który jest ostatecznym końcem tego bloga.
Dziękuję również:
Dianie - mojej bliźniaczce,
Violetcie Castillo - która zawitała do mnie jako pierwsza,
Velvet - która jako pierwsza napisała ,,litanię",
kornelii80 - która wiernie komentowała,
Angiee - wspaniałej dziewczynie, która kocha Xabiani'ego,
Aliśce M - która często daje moim postom +1,
Teddy - prawdziwej ekspertce, jeżeli chodzi o grafikę,
MartuLLi. - komentowałaś bardzo często pomimo braku czasu,
Pannie W. - która również dużo komentowała,
Dynce G. - po prostu dziękuję,
Magdzie Skibie - odważnej, która pisała o Tomasetcie,
Carmen Elizabeth - której długi komentarz wciąż pamiętam,
Zuzannie Słowik - która dziwiła się nad moją i Madzi telepatią,
Oli Waszkiewicz - często komentowałaś,
Carolinie Verdas Łodydze - za to, że wytrwała do końca z moją historią,
Karolinie K - odbiłaś się w mojej pamięci,
Karolinie Howard - również utkwiłaś w mojej głowie,
Musice - która upierała się, że Leon ma zielone oczy i miała rację,
Sasi S. - również komentowałaś,
Pani Dominguez - pamiętam,
Monessie Neves - która skomentowała, a ja upadłam na podłogę z wrażenia,
Mejalissie - również pamiętam, że byłaś jedną z pierwszych na moim blogu,
LuLuComello - której Marcesca słodziła każdy mój dzień, 
Agnieszce Rybickiej - która bardzo chciała jakiegoś czarnego charakteru, wtedy było już za późno,
Marceli Ferro - która komentowała,
Sapphire - której historia Naxi pomagała mi pisać właśnie o nich,
Suzannie Chesse - która również się pojawiła,
Patrici Williamson - za komentarze,
Naxi stce - za to, że zaczęła pisać bloga o Naxi,
Domi - za to, że była,
Oli - za to, że znalazła czas, by mnie komentować,
Violetcie - za komentarze.

Zdaję mi się, że wymieniłam wszystkie dziewczyny. 

Okazało się, że czyta mnie 441 osób.
Mam 96 obserwatorów.
Łącznie mam 899 komentarzy.
Gdy pisałam ten post miałam 75.589 wyświetleń.
Okazało się, że odwiedziły mnie takie kraje jak:
-Luksemburg,
-Stany Zjednoczone,
-Rosja,
-Wielka Brytania,
-Niemcy,
-Irlandia, 
-Włochy,
-Holandia,
- Bułgaria.
Nawet raz widziałam Argentynę. 

Wciąż będę na Te Fazer Feliz.
Może padną pytania, czy będę jeszcze wracała na bloga - sama.
Myślę, że tak.
Tylko nie pośpieszajcie mnie.
Znajdę odpowiedni czas.
Zaraz na blogu pojawi się ankieta z ewentualnymi tytułami następnego bloga.
O jakim parringu będę pisać?
Niech to będzie moja słodka tajemnica.

I mam taką jedną prośbę.
Czytałaś mnie, a nigdy nie zostawiłaś komentarza?
Teraz jest odpowiednia chwila. Ja nie gryzę.
Czytałaś = skomentuj.
Ten jeden, jedyny raz.

Dziękuję, że mogłam tutaj być i dzielić się z Wami moją opowieścią.
Xenia Verdas <3

Rozdział 49: Dzień pojednania

,,Jak wyleczyć ten wielki ból?
  Czuję, jak przez moje żyły płynie Twój oddech.
  Jestem tak bardzo do Ciebie przywiązana,
  Że widzę Cię w moich snach,
  Bez Ciebie umieram."
  (RBD - ,,Este Corazon")

Następny dzień,
Maxi
    - Nie, wcale się nie denerwujemy. Wcale, a wcale. Wszystko jest okej... ZARAZ ZWARIUJĘ! - wykrzyknęła Francesca i bezwładnie usiadła na jednej z ławek obok Studia.
    Byliśmy wszyscy obok siebie. Naty rozmawiała z Ludmiłą, która wydawała się jakby nieobecna i pogrążona w swoich własnych myślach. Swoją drogą, Naty ma piękne usta aż się ma ochotę podejść i... nieważne. Diego opowiadał Rico jakiś badziewny żart, a on patrzył na niego zdziwiony i pełny irytacji. Tomas wachlował Larę jakimś wielkim liściem znalezionym na chodniku. Dziewczyna wyglądałaby jak Kleopatra, ale jej twarz wyrażała strach przed występem. Francesca... Francesca próbowała zachować spokój. Udawało jej się. Do czasu. Marco próbował coś zrobić, ale od razu dostawał chłodne potwierdzenie, że, cytuję: jest silna i da sobie radę z jakimś tam występem przed całkiem dużą ilością twarzy. Ale potem znowu zaczynała siać panikę. Violetta rozmawiała o czymś z Camilą, która rozmarzonym wzrokiem wpatrywała się w Rico. Świdrowała go tymi oczami tak, że byłem zdziwiony, że jeszcze nie zauważył. Natomiast Leon stał obok mnie, ale myślał nad czymś intensywnie, więc nie uczestniczył w naszej ,,rozmowie". Tylko ja pozostawałem normalny...
    Parsknąłem.
    Ja i normalność nie idzie w parze.
    Tak czy siak, wśród nas panowała nerwowa atmosfera. I chyba nikt nie potrafił nad tym zapanować. Może tą osobą byłby Pablo, ale na niego nie można było liczyć. On, Angie, amory i te sprawy. Czasem się zdarza. A jak cię, chłopie trafi, to na amen!
    - Ludzie! Ludzie! Spokój! - krzyknąłem nagle. - Bal będzie niezwykłym wydarzeniem, ale pomyślcie. Występujecie razem... Znaczy prawie wszyscy, bo niektórzy są trochę głupi - spojrzałem wymownie na Cami i Rico. - Ale jesteśmy w tym razem. nawet jeżeli coś poszłoby źle macie tą droga osobę, która was z tego wyciągnie. Macie miłość, a zapominacie o tym w kryzysowych sytuacjach. Macie przyjaciół, macie mnie, macie wszystkich. Nie trzeba się martwić. My będziemy kochać was dalej, nawet jeżeli popełnicie błąd.
    Wszyscy zaczęli klaskać, a podbiegła do mnie Naty, która rzuciła mi się na ramiona i pocałowała tak mocno jak jeszcze nigdy. Aż zakręciło mi się w głowie, a w brzuchu zaczęły wesoło tańczyć motyle.
    - Warto było czekać na tą nagrodę - wyszeptałem, gdy już się od siebie oderwaliśmy.
    Ona uśmiechnęła się i przytuliła do mojego torsu. Po co się martwić, jeżeli twoje szczęście jest najbliżej ciebie.

Camila
    Naprawdę nie wiedziałam, co robię. To wszystko zaczęło się tak nagle. Zupełnie nieoczekiwanie i w dodatku, przez niego.
    Wszystko było dopięte na ostatni guzik, a on zjawia się z tą swoją głupią melodyjką i tymi pięknymi słowami, i tym głosem, który tak bardzo kocham. I co miałam zrobić? Musiałam, po prostu musiałam zrezygnować z Como quieres. To kłóciło się z jego utworem, więc... więc zacznę wszystko od nowa. Co z tego, że do występu zostało kilkanaście godzin. Camila da radę. Muszę dać radę. Jestem dziewczyną, ale moje uczucia też się liczą, a jakbym zaśpiewała piosenkę bez tego czegoś, upadłabym. Na pewno nie byłabym sobą, więc po co ryzykować, jeżeli mogę choć raz w swoim życiu zabłysnąć?
    - Cami, Cami! - Francesca donośnie krzyczała do mojego ucha, ale ja próbowałam udawać, że tego nie słyszę. - CAMILA!
    Zamknęłam oczy i policzyłam do pięciu, by nie wybuchnąć. Nie udało się.
    - Francesca! Rozumiem, że dzisiejszy dzień jest przełomowym. Śpiewamy i tak dalej, ale dziewczyno, występowałaś już na scenie kilkanaście razy! - zawołałam.
    - No właśnie! Kilkanaście! A wiesz, który będzie dzisiaj? - zapytała.
    Pokręciłam przecząco głową, a ona wykrzyknęła:
    - Trzynasty!
    Wypuściłam głośno powietrze, by się zaśmiać. Jak można być tak przesądnym? Ale to Francesca. Gdyby jakiś kretyn wmówiłby jej, że jednorożce istnieją, na pewno by w to uwierzyła.
    - A przede mną stoi jeszcze większa przeszkoda - wyszeptałam sama do siebie i wyszłam, zostawiając moją przyjaciółkę z pytającym spojrzeniem.

Diego
     Ludmiła dzisiejszego dnia była dziwnie małomówna. Nie chciałem drążyć tematu. Każdy przechodził różny rodzaj tremy. Ktoś potrafił gadać jak najęty, a ktoś inny wolał siedzieć cicho i nie odzywać się ani słowem. Należałem do tej pierwszej grupy, ale Ludmiła najwidoczniej była moją przeciwnością. I bardzo dobrze. Tak czy siak, nie zamierzałem się narzucać. Czasem każdy potrzebuje chwili zastanowienia. A ja nie chciałem jej ograniczać. Jeżeli wolała zostać sama, niech tak będzie. Zawsze może do mnie przyjść i powiedzieć, o co chodzi. W najgorszym wypadku może mnie ochrzanić i nie odzywać się do mnie przez cały tydzień. Ale mam nadzieję, że to jednak nie to.
    - Diego? - zapytała cichutko Ludmiła, pojawiając się obok mnie.
    Odwróciłem się do niej i byłem pewny, że to nie moja dziewczyna. Jej oczy lśniły od łez, ramiona silnie drżały, a usta lekko się uchyliły. Na skórze można było zobaczyć gęsią skórkę. Jej kroki były chwiejne, jakby bała się chodzić.
    W jednej chwili wziąłem ją na ramiona i zacząłem biec jak najdalej od Studia. Znaleźliśmy się w głębi parku, gdzie było najwięcej drzew, które maskowały nas przed natrętnym wzrokiem przechodniów. Ławka stała w cieniu jednego z drzew i można było odpocząć od gorących promieni słońca.
    Ludmiła nagle zaczęła szlochać, a ja przytuliłem ją do swojego torsu. Moja koszulka już przemakała, a ona płakała dalej. Bałem się o nią. Cholernie się bałem. Jak mogłem nie zauważyć tego, że przez cały ten czas, coś ją bolało i że pomimo uśmiechu, który dobrze maskował jej uczucia, wszystko powoli ją zabijało? Dlaczego byłem tak głupi? Co jest ze mną nie tak? Dlaczego nie mogę niczego dojrzeć i poskładać klocki, by one potem utworzyły obrazek?
    - Lu... Ludmi, cichutko... Kochanie, ciii... - szeptałem jej do ucha.
    Upłynęło kilkanaście minut zanim jej oddech się unormował. Wszystko wcale nie miało się tak potoczyć. Dzisiejszy dzień miał być jednym z najpiękniejszych dla nas obojga, a powstał z tego prawdziwy horror. I to ja miałem uratować nasz wieczór, byśmy znów mogli cieszyć się sobą.
    - Co się dzieje, Lu? - zapytałem cicho.
    Podniosła głowę i spojrzała gdzieś daleko w głąb małego lasku. Później popatrzyła na mnie i oznajmiła, cicho pochlipując:
    - Oni nie przyjdą. Nie zjawią się. Jestem tego pewna. A zostawiłam im kartkę z adresem, Diego. Czuję, że nie przyjdą.
    Nie zrozumiałem z jej wypowiedzi niczego, ale gdy zapytałem, o co chodzi i usłyszałem odpowiedź, nie wierzyłem, że ta, na zewnątrz, silna dziewczyna, w środku jest porcelanową figurką i wystarczy jeden nieprawidłowy krok, by upaść i stracić wszystko.

Lara
    - Ale wszyscy podenerwowani. Chyba tylko my zachowujemy spokój - powiedziałam trochę nerwowo do Tomasa.
    Siedzieliśmy na schodkach, po których wchodziło się na czarną platformę. To na niej mieliśmy występować już niedługo. Na scenie. Co miałam robić? Miałam nadzieję, że nie wyglądam na zdenerwowaną. A tak naprawdę byłam tak stremowana, że ledwo mogłam chodzić. Uspokajał mnie ciepły oddech Tomasa na mojej szyi i powolne ruchy wynajętego kateringu. Wydawało mi się, że ich tempo zależy też od tego, za ile odbędzie się to tak ważne dla mnie wydarzenie. Byłam pewna, że zaraz się obudzę i nie będę już tak drżeć. To tylko sen. Wszystko będzie dobrze.
    Ale to nie jest sen.
    Jestem w Studio i niedługo będę śpiewała z chłopakiem, którego kocham najmocniej na świecie i nie wyobrażam sobie bez niego życia.
    Ale mogę śpiewać dla jednej z osób, które aż do pewnego momentu dopełniły moje życie. Mój tata był kimś, kogo już ze mną nie było, ale potrzebowałam teraz jego wsparcia. Może będzie patrzył na mnie z góry i kibicował mi? Mama potwierdziła swoje przybycie, więc byłam bliżej wszystkich.
    Ale najlepiej czułam się z Tomasem, który był oazą spokoju.
    - Chyba tylko my, ale nie myśl, że nie czuję jak drżysz. Widzę, jak bardzo się denerwujesz - zdziwiłam się. - Ale ja będę tam obok ciebie. Nie musisz się martwić. Maxi powiedział już wszystko i trzymaj się tego.
    Pokiwałam głową i ponownie wtuliłam w jego tors.
    Kelnerzy wyszli już z auli. Wszystko było już gotowe i przygotowane do balu.

Leon
    Nie było jeszcze pewne, czy damy radę. Trudno jest zwalczyć ponownie tą samą przeszkodę. Nigdy nie sądziłem, że każdy dzień może być wyzwaniem. Nigdy nie jesteś pewien, czy robisz dobrze, czy źle. Masz osoby, które mogą ci to uświadomić, ale potem jest już za późno. Nic nie możesz zmienić i czujesz jak wszystkie twoje statki toną. Nie masz nic. Rozpływasz się.
    Tak też było dzisiaj. Nerwowe obgryzanie paznokci, chodzenie w kółko i wyrywanie włosów z bezsilności. Naszym jedynym ratunkiem było przekonanie go, że jesteśmy razem i możemy zwalczyć wszystko. Że jesteśmy jednym. Jeżeli jednak by nie wyszło... Wtedy on przejmuje kontrolę, a my nie mamy już nic do powiedzenia. Nasze słowa staja się nieważne, a my musimy pogodzić się z tym, że  nigdy nie było i nigdy nie będzie kogoś takiego jak Leon i Violetta. Będziemy różnymi osobami. Nic, nawet jeżeli byśmy mocno tego pragnęli, tego już nie będzie. A wtedy nie będzie już dla kogo żyć.
    - Leon, jak ja się bardzo boję. Boże, nigdy nie czułam czegoś takiego. Nawet gdy moja mama umarła. Rozumiesz? Nie umiem sobie wyobrazić życia bez ciebie, a tutaj ktoś nagle przychodzi i chce ci mnie zabrać - szeptała Violetta, opierając się o moje ramię.
    Byliśmy na tej samej plaży, przy której stoi dom, do którego zabrałem ją po wakacjach. Jeszcze pamiętam jej lśniące oczy, ten piękny uśmiech i moją świadomość, że to będzie trwało wiecznie i nigdy mnie nie opuści. Nigdy. A teraz przychodzi sądny dzień i wszystko zależy od naszej miłości. Wszystko zależy od jej skali, która każdego dnia wzrasta i wzrasta.
    - I przeżyjemy to jeszcze raz? - prychnęła. - Bo ktoś tego po prostu chce. Nie liczy się z tym, że przecież jesteśmy dla siebie i robimy to wszystko, by kochać się jeszcze bardziej. A wiesz, co mnie zastanawia bardziej, Leoś? - zapytała jakby nieprzytomnie.
    - Co? - zaciekawiłem się.
    - Że ten człowiek pomógł wydać na świat takiego człowieka jak ty. Takiego czułego i dobrego. Ten egoista. To się nie mieści w ogóle w głowie - powiedziała, robiąc dziwną miną.
    No właśnie.
    To wszystko się nie mieści w głowie. Ani w sercu.

Francesca
    Wszyscy mnie ignorują, doskonale to wiem. Camila, gdy tylko na mnie spojrzy, momentalnie się śmieje. A ja się denerwuję. Może rzeczywiście próbuję zrobić z igły widły i trochę przesadzam, ale boje się. Wszystko może się wydarzyć i nawet nie zauważysz, jak bardzo się skompromitowałaś. Moje życie jest aż za bardzo skomplikowane.
    - Fran, Fran, Fran... - kręcił na boki Marco. - Junto a ti nie ma prawa się nie udać. Jesteśmy razem, więc błagam cię, co ma się nie udać?
    Usiadłam na ławce i położyłam głowę na kolanach. Coś było nie tak, coś wisiało w powietrzu. Nikt nie chciał sobie tego uświadomić. A szkoda, bo wiele mogłoby się wyjaśnić.
    - No to mnie przytul, Marco. Stanie w miejscu mi nie pomaga - warknęłam.
    - O nie! Nie będziesz się zwracała do mnie takim tonem! - krzyknął i już chciał odejść, ale go zatrzymałam.
    - A może nie mogę?!
    - Ja też człowiekiem jestem i swoje prawa mam!
    - A ja jestem kobietą i mam jeszcze więcej praw od ciebie, idioto!
    - Gdyby nie mężczyźni nie dałybyście sobie rady na tym świecie!
    - A kto by wam wozy ciągnął, gdyby nas nie było?!
    - Dziewczyno! O czym ty pleciesz?! Jaki wóz?!
    - A taki, że...
    - Przymknij się na chwilę, bo muszę coś zrobić.
    I nawet nie wiedziałam kiedy jego usta znalazły się na moich i wpoiły z taką zachłannością, że nie mogłam się od niego oderwać.
    Gdybym mogła wyliczać najpiękniejsze momenty z mojego życia, ten na pewno byłby na pierwszym miejscu. Ale najlepsze jest to, że nie mogłam się oderwać. Nie chciałam. Byłam pewna, że to dzieje się w zwolnionym tempie, a ta chwila trwa i trwa, i się nie kończy. Ale w końcu przychodzi moment, kiedy otwiera się oczy i patrzy na swoje usta.
    I wtedy Marco Fernandez stał się moimi chłopakiem na wieki wieków i przypieczętował wszystko to, co nas łączyło mówiąc:
    - Inaczej się z tobą postępować nie da, wariatko.
    - Zapomniałeś o czymś - wyszeptałam.
    - O czym?
    - O kocham cię.
    - A no tak - uśmiechnął się. - Kocham cię, Fran.

Przed występami,
Marco
    Aula zaczęła przepełniać się ludźmi. Dziewczyny już dawno gdzieś zniknęły, a Leon dzwonił do nich po kilkanaście razy, ale na nic to się nie zdało. Dostał wiadomość, że są już w drodze. My wcisnęliśmy się w garnitury bardzo szybko, choć najbardziej ubolewał Maxi, który tego nie przewidział. Jakie było nasz zdziwienie, kiedy z szafki wyjął czarną czapkę doskonale pasującą do stroju. Miał też czarne słuchawki. Osiągnął triumf, można powiedzieć. Teraz niczym się nie różniliśmy, ale wcale nam to nie przeszkadzało.
    I wtedy one wszystkie weszły przez tylne wejście zza kulisy.
    Nigdy moje serce nie biło mocniej. Może z wyjątkiem momentów, kiedy to spotkałem Francesce po raz pierwszy. Wtedy chciało mi wyjść z piersi.
    Dzisiaj nadszedł taki dzień, w którym każdy wyłącza kontrolki normalności. Wszyscy są zdenerwowani, każdy inaczej. Ale to nieważne. Jak ja mogę być stremowany skoro całowała mnie najpiękniejsza dziewczyna świata? A teraz stoi przede mną w pięknej granatowej sukience i wygląda jak bogini. Jej anielską twarz okalają czarne włosy, a oczy same się do mnie uśmiechają. Usta, jeszcze bardziej niż zawsze, skłaniają mnie do tego, bym je pocałował. W końcu mnie zobaczyła i rzuciła na moje ramiona.
    - My pierwsi? - zapytała, marszcząc brwi.
    - C... co? A! Tak, tak! Zostały nam ostatnie dwie minuty - wyszeptałem.
    Odetchnęła głęboko i zamknęła oczy. Zaczęła powtarzać sobie coś pod nosem, a potem spojrzała na zegar. I patrzyła na niego tak długo aż wybiła dwudziesta.
    - Zaczynamy występy absolwentów naszego Studia - dało się słyszeć głos prezentera - Pablo. - Zapraszam Francesce i Marco.
    I wybiegliśmy na scenę.
    Co mogłem powiedzieć, gdy zacząłem?
    Jeszcze nigdy nie byliśmy szczęśliwsi, będąc razem i śpiewając.

Naty
    - Maxi, oni już skończyli - szturchałam mojego chłopaka.
    Nie ukrywam, że byłam zdenerwowana. Dziewczyny doczepiały mi włosy przez pół godziny. Żadna jeszcze nie opanowała tej sztuki. W końcu przyszła Ludmiła i zrobiła to w trymiga. Trudno, zdarza się. Przyjaciółki powiedziały mi, że będę wyglądała najładniej w fioletowej, prostej w kroju sukience. Ale teraz mieliśmy wyjść na scenę, a mój chłopak patrzył na mnie i patrzył.
    Nie powiem. Było mi miło.
    Ale do jasnej cholery, zaraz mieliśmy wyjść na scenę!
    - Maxi, wstawaj! Idziemy! - zawołałam.
    Jak na komendę ruszył za mną i oboje weszliśmy na scenę.
    Widziałam kilkadziesiąt par oczu wpatrzonych w nas z ciekawością. I to teraz ja poczułam się źle. Jakby chcieli mnie oni zjeść żywcem. Po mnie.
    Maxi zbliżył swoje usta do mojego ucha i wyszeptał:
    - Jesteś dzisiaj najpiękniejsza. Nawet jeżeli coś ci nie wyjdzie, to dalej będziesz świeciła najjaśniej.
    A ja spojrzałam na swojego chłopaka i ponownie dzisiejszego dnia chciałam rzucić mu się na szyję.
    Muzyka zaczęła grać, a nasz śpiew znów łączył się w jedno.

Tomas
    - Oddychaj, Lara - szeptałem nerwowo.
    Gdy Fran i Marco zaczęli swój występ, ona również wywróciła wszystko do góry nogami. Zaczęła się denerwować i drżeć. Co ja mam teraz zrobić?
    - Violetta! Violetta! - zawołałem, gdy ją zobaczyłem.
    Spojrzała na mnie z pytającym wyrazem twarzy, ale gdy zobaczyła Larę, podbiegła do mnie szybko i przykucnęła, mówiąc do mojej dziewczyny uspokajająco:
    - Musisz uwierzyć, że masz talent, że dasz radę. Dzisiaj wielu z nas chce coś pokazać, chce coś zdobyć. Ja też muszę. Ty również, więc pomyśl dla kogo chcesz śpiewać, z kim śpiewasz - spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem, jakby dając jej podpowiedź. - Wierzę w ciebie.
    Ze sceny zeszli Maxi i Naty, a Pablo już mówił do mikrofonu nasze imiona.
    - Będę śpiewała dla taty, Tomas - wyszeptała.
    Szybko wstała i pociągnęła mnie w stronę sceny. 
    Wyglądała pięknie. Gdy ją zobaczyłem zachłysnąłem się powietrzem. A ta pewność siebie tylko dodaje jej uroku.

Ludmiła
    Tomas i Lara śpiewali swoją piosenkę, a ja już byłam przegrana. Na nic nie zdały się moje nadzieje, które przysporzyły mi tylko problemów. Kolejnych, bo jednych z wielu. Nikt nie chciał mnie zobaczyć. Moi rodzice tego nie chcieli. Wciąż ich nie było, a jedyne słowa, które nasuwały się na myśl to: Nie chcą mnie zobaczyć. Nie chcą mnie kochać. 
 
  - Ludmiła... Spokojnie, ja wierzę, że oni przyjdą. Jestem tego pewny - szeptał mi do ucha Diego.
    - A ja już straciłam wszystkie nadzieje - westchnęłam, by nie zaszlochać. - Statki zatonęły. Nie ma nad czym rozpaczać. Życie toczy się dalej.
    On pokręcił przecząco głową na znak, że się ze mną nie zgadza. Wzruszyłam ramionami. Dzisiaj mnie to nie obchodziło. Już nic mnie nie obchodziło. 
    - Zaraz wychodzimy, piękności - powiedział.
    Spojrzałam na niego pytająco, a on zapytał ironicznie:
    - Może jeszcze powiesz, że dzisiaj nie jesteś piękna?
    Uśmiechnęłam się mimowolnie.
    - A kolejną parą będą Diego i Ludmiła. Zapraszamy! - zawołał Pablo.
    No to jedziemy.
   
Wszystko się zmienia, kiedy zbliżasz się do mnie
Twoje oczy sprawiają, że czuję,
Że latam
Twoja obecność uzupełnia mój świat
Zrobię Cię moją księżniczką
Dziś z jednym pocałunkiem
Tracę kontrolę

    A ich wejście sparaliżowało mnie doszczętnie. Jak miałam się czuć? Przestałam śpiewać, a wszystkie oczy wpatrzyły się w moje ciało, które wędrowało do rodziców. I w końcu znalazłam się w ich ramionach. 
    Czułam się, jakbym znów miała siedem lat i przytulała ich, co pięć minut. Wspomnienia powróciły ze zdwojoną siłą, a po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.
    Nie byłam do końca pewna, czy szczęścia, czy smutku. Bałam się, że zaraz się obudzę.
    Dopiero później wszystko do mnie dotarło.
    - To twoja sprawka! wskazałam palcem na Diego, który stał jeszcze na scenie i uśmiechał się szeroko.
    Oderwałam się od rodziców i przytuliłam go najmocniej jak mogłam.
    - Kocham cię, Diego - wyszeptałam.
    - A ja ciebie, Lu.
    A słowa, które usłyszałam od rodziców przepełniły moje serce radością i pewnością:
    - A my ciebie najmocniej, córeczko!
    
Rico
    Ostatnie poprawki. Nic nie ma prawa się udać. Zraz mój występ zapowie Pablo. Wtedy będziemy grać va bank.
     Na pewno nie jestem tym samym człowiekiem, który przyszedł do Studia na początku wakacji. Pojawiły się osoby, które zmieniły moje życie w takim stopniu, że chyba nikt nie będzie potrafił sobie tego wyobrazić. A w szczególności ja. Moi rodzice z początku nie wierzyli, że ktoś się pojawił i wywrócił moje życie do góry nogami. I to całkiem śmieszne, bo nigdy nie spodziewałbym się takiego obrotu sprawy. Tym bardziej, że to byłem ja, Rico Martinez, który nie potrafił się zakochać. A trafiłem tutaj i bum! Wpadłem po uszy.
    - A przed państwem Rico Martinez! - zaprosił mnie Pablo. 
    Scena była miejscem, w którym czułem się najlepiej i zapominałem o tym, że jestem rockowcem. Wtedy mogłem udawać każdego i być wrażliwy aż do bólu. Ale czy coś w tym przeszkadzało? Chyba nie.
    Wziąłem czarną gitarę i zacząłem grać pierwsze akordy. Potem dołączyłem słowa, które w ostatnim czasie były dla mnie tak bardzo ważne. 

Jak mógłbym odzyskać Twą miłość?
Jak z serca pozbyć się smutku?
Mój świat kręci się tylko dla Ciebie.
Jak wyleczyć ten wielki ból?
Czuję, jak przez moje żyły płynie Twój oddech.
Jestem tak bardzo do Ciebie przywiązany,
Że widzę Cię w moich snach,
Bez Ciebie umieram.

I to serce, które ukradłaś kiedy odeszłaś,
Odeszłaś z moimi pocałunkami.
Z moimi pocałunkami i z moimi marzeniami.
I to serce, za każdym razem bije wolniej.
I czuję wewnątrz mnie, jak ogień nie gaśnie.
Nie gaśnie.

    I są takie momenty, że nie wierzysz już w nic. Bo po co? To niepoprawne i głupie, w dodatku. Po co być szczęśliwym? Nie lepiej zostawić to uczucie i iść dalej? Może byłoby i lepiej. Dla mnie tak. Tylko czasem żałowałbym, że postąpiłem tak, a nie inaczej. Potem skarciłbym samego siebie za tak głupi wybór, więc ryzyko to wcale nie jest taki genialny pomysł. 
     Ale widzisz światełko w tunelu.
    Gdy zobaczyłem ją przed balem, pomyślałem, że widzę księżniczkę. Bo to nie była Camila Torres. To była zupełnie inna dziewczyna. Nie aż tak silna, po prostu krucha niczym mała figurka. Jej kasztanowe włosy upięte były w niechlujnego koka, a jej cera była bielsza niż śnieg. Sukienka również bardzo delikatna i dziewczęca. Bałem się do niej podejść, bojąc się, że gdy ją dotknę, wszystko się zawali niczym domek z kart.
    A jej głos...
    Właśnie stała obok mnie i sama śpiewała moją piosenkę.
    Wiedziałem, że to cud.
    Nie, nasza miłość.

Jak uspokoić tą wielką obsesję?
Jak wytłumaczyć mojej duszy, że to się skończyło?
Zwariowałam dla Ciebie.
Widzę Cię w moich snach.
Bez Ciebie umieram.

    Nikogo już nie było. Byliśmy tylko my. Ogień znów zapłonął.

I to serce, które ukradłeś, kiedy odszedłeś.
Odszedłeś z moimi pocałunkami.
Z moimi pocałunkami i z moimi marzeniami.
I to serce, za każdym razem bije wolniej.
I czuję wewnątrz mnie jak ogień nie gaśnie.

    Nie słyszeliśmy braw, choć był to największy aplauz spośród wszystkich występów.
    - Twój ogień zgasnął? - zapytałem.
    - Nigdy nie zgasnął - wyszeptała.

Violetta
     Tak bardzo cieszyłam się ich szczęściem.
    Ale potem uświadamiałam sobie, że moje wisi na włosku. Nasze, właściwie. Wszystko miało wypalić, mieliśmy cieszyć się sobą, a od tego występu zależało bardzo wiele. Może nawet za dużo. Ale to nie oni postawili na swojej drodze tyle przeszkód. Same dziko wykiełkowały i nikt się nie odwracał, by zwalczyć je wtedy, gdy były jeszcze słabe. Teraz jest już za późno. Przyszły same i musimy je pokonać. Nie ma innego wyjścia. 
    - Jak myślisz, to koniec? - zapytałam Leona.
    Spojrzałam na jego twarz. Tak zbolałą prze zło, które przeżyliśmy. I nie mogłam się powstrzymać, by nie zbliżyć się i nie dotknąć jego ust. Jego miękkich ust, które mówiły tyle pięknych słów, które szeptały komplementy, które formowały się w uśmiech, które były moje. I tylko moje. I nie było innej opcji. Byliśmy my. Tylko my, nasza miłość. Wszystko to, co pozostało w naszej pamięci. Wszystkie wspomnienia, które zatrzymywały na chwile nasze serca. 
    Oderwaliśmy się od siebie, a on westchnął głęboko. Bał się. Każdy się bał. Przyjaciele otoczyli nas ze wszystkich stron, jakby to miało pomóc w ochronieniu nas przed problemami. Ale to nic nie dawało. Byliśmy wciąż zagrożeni, a naszą jedyną bronią była miłość i muzyka. 
    - Pamiętajcie - wyszeptała Fran. - Jesteśmy z wami.
    - Nie poddawajcie się - odparł Marco. 
    - Jesteście na wojnie - powiedziała Ludmiła. - A na niej wszystkie chwyty dozwolone.
    - Łączy was niezwykła więź - uśmiechnął się lekko Diego.
    - A cały wszechświat pragnie waszego szczęścia - stwierdziła Lara.
    - Nikt wam tego nie dał, nikt wam tego nie zabierze - odparł Tomas.
    - Życie podarowało wam wszystko to, co najpiękniejsze - powiedziała Naty.
    - Miłość - dokończył za nią Maxi.
    - Nie warto wątpić - uśmiechnęła się Camila.
    - Bo czasem wszystko przyjmuje inny obrót - wytłumaczył Rico.
    Ich słowa podziałały kojąco na moje zbolałe serce, które biło nierówno i bardzo szybko. Leon westchnął ponownie i sfrustrowany, odgarnął włosy na bok. Mój jeden zabłąkany kosmyk założył mi za ucho i uśmiechnął się lekko. Może były to dla kogoś nic nie znaczące gesty, ale w tym momencie znaczyły więcej niż zawsze.
    Nie słyszałam, gdy Pablo zapraszał nas na scenę. Zostałam tam wypchnięta przez przyjaciół i Leona.
    Spośród tych wszystkich twarzy wyłoniła się jedna, wyraźna. Ojciec Leona patrzył na nas, wzrokiem, który wyglądał, jakby chciał nas zaraz pożreć. 
    I pozostała nam tylko muzyka. Nam wszystkim. Tylko ona.
    Odrodzę się dla jego miłości...
    Będę marzyć o tym, że on przyjdzie do mnie...
    Bez niego to nie życie...
    Poczekam, bo nauczył mnie żyć...
    Stop.
    Koniec.
    Zejście ze sceny było trudnym zadaniem, ale podołałam mu. Wiedziałam, że się nudził. Nie chciał na to patrzeć. Zdziwienie Leona wcale mi nie pomagało, ale ja musiałam tam do niego podejść i powiedzieć, co czuję, jak bardzo się będę bała, jeżeli on ode mnie odejdzie...
    - Nigdy nie czułam czegoś takiego! - krzyczałam do Verdasa. - Nigdy nie wiedziałam jak postępować! Gdy tutaj przyjechałam moje zagubienie sięgało zenitu! A wtedy pojawił się twój syn, Leon... - mój głos momentalnie złagodniał. - I, może to głupie, ale uratował mnie od bliskiego spotkania z ziemią. Od pajaców z deskorolkami i od mojego smutku. Nie miałam nikogo. Ojciec był w innym świecie, próbując na siłę mnie zamknąć! I wtedy pojawili się również przyjaciele. I wrogowie również. A ja nie byłam pewna, kogo mam kochać. I w końcu zdecydowałam. Zdecydowałam, że tym jedynym musi być Leon. Wiesz ile czekał? - warknęłam. - Czekał rok. A dlaczego? A dlatego, że byłam głupia i za młoda, żeby zrozumieć, że najważniejsza osoba jest obok mnie. A potem pojawiłeś się ty - mój głos nabrał jadu. - I tym razem to nie on będzie walczył - przerwałam. - To będę ja.
    Widziałam wzrok zebranych, ale nie przeszkadzało mi to. Za moimi plecami stanęli przyjaciele, a obok mnie Leon, który bał się cokolwiek powiedzieć. Bałam się sama siebie.
    I milczeliśmy. Nie było osoby, która by się w tamtej chwili odezwała i przerwała wszystko. Nawet wiatr nie szeleścił liśćmi. Byli wszyscy, ale i tak czułam się, jakbym była sama.
   - Nie wiesz, co robisz... - odparł sycząc Verdas.
   - O nie! Teraz doskonale wiem, co robię - przerwałam mu.
   - Synu... - zwrócił się do Leona.
    Czasem są momenty, w których boję się odezwać. Ale to nic. Lepiej się nie odzywać. Dzisiaj było inaczej. Nigdy nie byłam bardziej pewna swoich słów. 
    - Nie mogłeś wybrać lepiej - uśmiechnął się Verdas.
    Emocje opadły, a ja stałam tam, jakbym właśnie miała umrzeć. A nic nie umierało, wszystko się rodziło. Człowiek, który nienawidził, pokochał. Tak jak kochali wszyscy. W moim sercu wybuchł żar. Żar zwycięstwa. A po moich policzkach zaczęła płynąć rzeka. Rzeka pokonanego bólu.
   
     Nic się nie kończy, wszystko się zaczyna.

Powiem Wam, że się nieźle napracowałam. Bardzo się napracowałam. To nie jest takie proste. Bardzo się starałam, więc mam nadzieję, że to docenicie. :)
Mam takie pytanie. :)

Chcielibyście dzisiaj przeczytać rozdział 50? :) 

Pytałam się dziewczyn i powiedziały, że są jak najbardziej za, ale liczą się głosy wszystkich. Mam taką wenę, że chcę się nią z Wami szybko podzielić. :)
Wiem, że ten rozdział to... porażka i to na całej linii.
Mam nadzieję, że nie jesteście źli.
To co?
Spotykamy się jeszcze dzisiaj na pięćdziesiątce? :)
Xenia <3

niedziela, 13 października 2013

Rozdział 48: Miłość przychodzi sama

,,To nie może się skończyć, 
  a ja nie mogę przestać śpiewać"
  (,,Esto no puede terminar")

Angie
     Czasem nie wiem, co powiedzieć. Pomimo mojej silnej skali głosu, nie umiem obronić się słowami. Może dlatego, że tak zostałam nauczona. Nie ranić nawet wtedy, gdy ktoś robi to tobie. Zazwyczaj lepiej było się poddać i w ogóle nie wracać do tego, co cię zraniło. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. To moje motto, które nie opuszczało mnie aż do pewnego czasu w moim życiu. Wtedy nie wierzyłam już w coś takiego jak błąd. Nie znane mi było to pojęcie, nie potrafiłam sobie tego uświadomić. Nie oczekiwałam tego, więc nie byłam przygotowana na ból. Zresztą, to nie był ból. Po krótkim zastanowieniu wiedziałam, że to było szczęście. Nie była do końca pewna, co to jest. Doświadczyłam tego bardzo dawno, bo za czasów mojego dzieciństwa, kiedy to z tatą co tydzień chodziliśmy do wesołego miasteczka i zajadaliśmy watę cukrową. Byłam wtedy tak pełna radości, ale z czasem to szybko we mnie wygasło, więc nie chciałam z tym nic zrobić. Ja nie musiałam. Ale ktoś bardzo tego chciał, a ja skrycie wierzyłam, że mu się uda.
    - Mogę wejść? - jego słowa odbiły się echem po moim małym mieszkaniu, w którym przepłakałam tyle nocy.
    Przytaknęłam nerwowo i odsunęłam się, by wszedł. Nie rozglądał się na boki. Doskonale znał to miejsce. Przeszedł przez korytarz szybkim krokiem i sam ugościł się, siadając na kanapie. Wiedział, że powinien czuć się tam jak w domu. Zawsze mu to powtarzałam.
    - Najpierw zapytałbym cię, czy wszystko u ciebie dobrze, ale dobrze wiem, że odpowiedziałabyś, że tak. Oboje wiemy, że to nieprawda - powiedział cicho.
    Spuściłam głowę jak dziecko, które jest karcone przez ojca i zaraz ma dostać naganę. Nie chciałam, by patrzył na mnie tym świdrującym wzrokiem, tymi hipnotyzującymi oczami, o których zapomniałam, gdy poznałam Germana. To był mój błąd, więc nie chciałam widzieć jego bólu, który na pewno mu wyrządziłam.
    - Spójrz mi w oczy, Angie - poprosił.
    - Boję się - wyszeptałam.
    Trudno jest spojrzeć w twarz komuś, kogo tak bardzo się zraniło, a doskonale się wie, że rany były aż za bardzo głębokie. Nikt nie potrafił ich uleczyć, nawet moje łzy, które płynęły po moich policzkach dość często, gdy tylko sobie przypominałam, ile złego wyrządziłam. A przecież go kochałam, kocham... I zamierzam kochać, ale tak trudno jest mi to powiedzieć do niego i zobaczyć jego twarz. Bo wyjawiłam już rąbek tajemnicy. Teraz ruch należał do niego i to on decydował o tym, czy pozostanę dalej w grze. Nie wydawało mi się.
    I wtedy uniosłam głowę wyżej, wyżej i wyżej. I zobaczyłam jego twarz, niczym prawdziwego anioła. Patrzył na mnie w skupieniu, a ja przyglądałam się mu tak, jak nigdy. Tak, jakbym dopiero go poznawała.
    - Dobrze wiesz, co chcę ci powiedzieć - wyszeptał Pablo.
    Pokręciłam głową przecząco.
    - Że kocham cię tak, jak każdego mojego dnia, nawet wtedy, gdy o mnie zapominałaś. A ja śniłem o twojej twarzy, twoich włosach, twoich oczach i twoim uśmiechu...

Następny dzień,
Violetta
    - Musimy wypaść jak najlepiej, Leon - mówiłam do niego, gdy następnego dnia kierowaliśmy się do sali muzycznej w Studiu.
    Obawiałam się naszego występu bardziej niż czegokolwiek. to od niego zależało to, czy Leon wciąż będzie ze mną. Bałam się powiedzieć, że powoli zaczynam wątpić. A chciałam, by był przy mnie zawsze, by nigdy mnie nie opuścił. Później na naszej drodze pojawiła się przeszkoda nie do pokonania. Człowiek, który chciał zabrać nam to nasze szczęście. Wtedy udało nam się uciec, ale teraz... Teraz stawka jest wyższa, a poziom idzie w górę, więc będzie nam trudniej.
    - Tak - potwierdził Leon. - Jutro występ, dlatego będziemy ćwiczyć zawsze na przerwach, po lekcjach i potem u mnie. Teraz idziemy do auli.
    Zmieniliśmy kierunek i weszliśmy do dużej sali, w której trwały przygotowania do balu. Angie wieszała beztrosko dekoracje, a Pablo pomagał jej, jak tylko mógł. Cały czas się przytulali i niewinnie całowali. Nie musiałam pytać się jej, co się stało. Wiadome mi było, że Angie ponowne się zakochała i podjęła słuszną decyzję. Ot co! A ja jej kibicowałam, nie tylko dlatego, że była moją ciotką, ale każdy człowiek zasługuje na miłość.
    - Chodź, Violu - usłyszałam głos Leona, który siedział już przy dużym instrumencie.
    Podeszłam bliżej, a on zaczął grać.

Dla Twojej miłości odrodzę się, bo jesteś dla mnie wszystkim
Jest mi zimno i nie mam cię, i niebo zszarzało
Mogę czekać tysiąc lat, marząc, że przyjdziesz do mnie
Bo to życie nie jest życiem bez Ciebie.

    Co będzie, gdy mi go zabraknie?

Poczekam, bo nauczyłaś mnie żyć
Pójdę za Tobą dlatego, że chcę dać Ci mój świat
Będę czekać aż wrócisz.
I zrobię wszystko, żeby znowu Cię zobaczyć.

    Pójdę za nim i będę czekała aż do mnie wróci.

Chcę wpisać się w Twoją ciszę i zatrzymać czas
Poruszać się między naszymi pocałunkami i rosnąć razem
Mogę czekać tysiąc lat, marząc, że przyjdziesz do mnie
Bo to życie, nie jest życiem bez Ciebie

    Nic nie będzie takie samo bez ciebie...

Poczekam, bo nauczyłaś mnie żyć
Pójdę za Tobą dlatego, że chcę dać Ci mój świat
Będę czekać aż wrócisz
I zrobię wszystko, żeby znowu Cię zobaczyć.

Będę czekać, chociaż jest zima
Będę podążać, chociaż droga jest wieczna
Moje serce nie może zapomnieć
I zrobię wszystko, aby wrócić dla miłości.
I zrobię wszystko, aby wrócić dla miłości.

    Rzuciłam się w ramiona Leona, gdy tylko przestał grać. Najpierw zaskoczony, ani drgnął. Dopiero później głaskał mnie po drżących plecach i wyszeptał, doskonale wiedząc, o czym myślę:
    - Nie opuszczę cię, będę czekał.

Camila
    Zajęcia się już zaczęły, a ja pędziłam przez park, jak głupia, by tylko zdążyć. Może gnałabym tak dalej, gdybym nie usłyszała tego głosu.
    Głosu, który tak bardzo kocham, który wspominam cały czas. Omamił mnie do końca, a teraz słyszę te słowa tak wyraźnie i tą melodie. I odwróciłam się w stronę dobiegającego dźwięku. Zobaczyłam ławkę, na której siedział skierowany plecami do mnie. Mogłam się zbliżyć, choć bardzo tego nie chciałam. Nogi same prowadziły mnie w jego stronę. Słyszałam słowa piosenki bardzo dokładnie.

Jak mógłbym odzyskać Twą miłość?
Jak z serca pozbyć się smutku?
Mój świat kręci się tylko dla Ciebie
Jak wyleczyć ten wielki ból?
Czuję, jak przez moje żyły płynie Twój oddech.
Jestem do Ciebie tak bardzo przywiązany,
Że widzę Cię w moich snach,
Bez Ciebie umieram...*

    Była już tuż obok niego i poruszałam się tak bezgłośnie, że gitara musiała zagłuszać moje kroki. Ale wtedy zdradziła mnie niewinna gałązka, na którą nadepnęłam. Rozległ się szelest, nieprzyjemny dla ucha. Rico odwrócił głowę i zdziwił się, gdy mnie zobaczył. Automatycznie odłożył gitarę i podszedł do mnie:
    - Słyszałaś? - zapytał, jakby przestraszony.
    Oczywiście, że słyszałam, idioto. Słyszałam aż za dobrze. 
    - Nie - postanowiłam skłamać. - Tylko melodię.
    Skinął głową i odetchnął z ulgą, a potem zapytał:
    - Idziesz do Studia? Jesteśmy spóźnieni.
    - My? - spytałam zdziwiona.
    Wywrócił oczami, co wyglądało, co najmniej śmiesznie i oznajmił:
    - No błagam - powiedział sarkastycznie. - Nie chcesz iść ze mną? Serio? Ze mną?
    Wybuchłam śmiechem i odparłam:
    - W sumie, nie zaszkodzi wybrać się z tobą.
    Klasnął w dłonie i podał mi rękę, ale ja mu jej nie podałam i wyprzedziłam go. Kątem oka zauważyłam jego minę mówiącą: Nie, to nie. Uśmiechnął się i podążył za mną.
    A mnie cały dzień nie opuszczała jedna z najpiękniejszych melodii.

Lara
    - Tomas! - krzyknęłam mu prosto w twarz. - Nie ślęcz tak nade mną, bo nie skończę!
    Przyszedł do mnie po szkole tylko po to, by zrobić próbę na bal. Ale ja jeszcze pracowałam, więc dręczył mnie jak osioł w Shreku i popędzał mnie. W końcu nie wytrzymałam, a nerwy puściły. To normalne. 
    - Ale to już jutro! Nie mamy czasu! - wrzasnął widocznie zawiedziony.
    Rzuciłam klucze uniwersalne na podłogę, a one odbiły się głośno o płytki. Westchnęłam i krzyknęłam:
    - Jaime! Zmień mnie! - krzyknęłam. - Mam tutaj marudę.
    Tomas klasnął w dłonie i przestał chodzić w kółko.
     - To idziemy! - wziął mnie pod rękę, a ja zdążyłam wziąć tylko torebkę.
    Całą drogę mówił mi o balu. Był bardzo podekscytowany tym wydarzeniem, a ja musiałam przyznać, że bardzo się denerwowałam. Pierwszy raz miałam wystąpić przed taką dużą publicznością. Nie liczyłam mojego drobnego epizodu w Studio, kiedy to śpiewałam z moimi przyjaciółmi. Nic się wtedy nie liczyło, więc nie martwiłam się. Teraz miałam zobaczyć kilkadziesiąt twarzy skierowanych na mnie i podziwiających mój śpiew. A jeżeli coś nie wyjdzie? Gdy byłam mniejsza kochałam śpiewać, ale z czasem to jakoś wyblakło na tle obowiązków. Musiałam znaleźć pracę bardzo szybko. Tata umarł nieoczekiwanie, a mama nie miała wtedy stałej pracy. Nie chciałam ryzykować, że zostaniemy bez grosza. Miałam jeszcze dwójkę rodzeństwa, więc musiałam szybciej dorosnąć. Taki był mój los. W końcu nadeszła szarość dni, a ja nie umiałam już śpiewać.
    - Jesteśmy, Lara - wyszeptał Tomas. - Do sali muzycznej!
    Pobiegł bardzo szybko, wystawiając rękę w przód i pochylając się. Chciał osiągnąć efekt Supermana i niewątpliwie mu się to udało. 
    Zaśmiałam się głośno, ale pobiegłam za nim. Gdy weszłam usłyszałam dźwięki Entre tu y yo.
    Zaczynamy - powiedziałam sobie w myślach.

Między nami jest chemia, 
W każdym wersie tej piosenki,
Twój głos i mój...
W każdym akordzie, w każdym rymie
Między nami jest chemia.
W każdym wersie tej piosenki
To jest przeznaczenie,
Jestem jaka jestem, a Ty nadal tu jesteś.

    - Uff - odetchnęłam z ulgą, padając na podłogę.
    - Było wspaniale! - krzyknął Tomas i zaczął grać jakąś energiczną melodię.
    Zaśmiałam się.
    Co by było, gdybym nie poznała tego wariata?

Ludmiła
    Czasem zastanawiałam się dlaczego byłam taka zła. To było najlepsze postawione sobie pytanie w te samotne wieczory, kiedy to rodziców nie było, a jedyną moją towarzyszką była gosposia. Ale ona krzątała się po domu, sprzątając w zawrotnym tempie. Zawsze obdarowywałam ją jednym ze swoich szczerych uśmiechów, a ona odwracała się i odchodziła. Ona chyba też miała jakiś wpływ na podrujnowanie mojej samooceny w ostatnim czasie. Wolałam ukryć się pod płaszczykiem zła, by każdy bał się do mnie podejść.
    Ale siedząc tak na miękkim, fioletowym fotelu, widziałam osoby, które zawiniły bardziej niż ja w tej mojej głupocie. Nie było ich wtedy, gdy potrzebowałam ich najbardziej. Gdy zbiłam kolano, gdy śpiewałam swój pierwszy solowy utwór na scenie, gdy zapisałam się do Studia, gdy się zakochałam. Oni byli gdzieś daleko, a ja próbowałam wytłumaczyć sobie, że tak jest lepiej, że sama lśnię najjaśniej. Ale nie było lepiej. Pogrążałam się z każdą sekundą i minutą, i godziną, i dniem. I pozostałam sama do końca.
    Nie ma ich. Nie ma moich rodziców nawet wtedy, gdy potrzebuję ich bardziej niż tlenu. Nie pamiętają o mnie, nie wiedzą, że jutro będę śpiewała o miłości z moją miłością. Oni tego nie wiedzą. Oni tego nawet nie potrzebują. Oni tego nie chcą... A ja żałosna myślę o nich, kiedy to oni pracują, by tylko na mnie nie patrzeć. By mnie nie rozczarować. Ale jest już za późno. Statki zatonęły, moje wszystkie nadzieje uciekły. Nie ma już czegoś, czego kurczowo się trzymałam.
    Są momenty, kiedy to zapominam, że w moim życiu nie istnieją takie osoby ja rodzice. Ale to stan przejściowy. Potem nagle się pojawiają, a ja muszę wychodzić gdzieś, gdzie nikt mnie nie zobaczy, by tylko trochę popłakać. Później mi przechodzi i jest dobrze.
    Nagle usłyszałam dźwięk kluczy, które rzucane na półkę, choć drobnym hałasem, kaleczą moje uszy. Doskonale wiem, kto przyszedł. I tak nie usłyszę od nich ani jednego słowa, które jest zbędne. Nikt nie zauważy mojego jutrzejszego zdenerwowania przed występem. Nikt nie powie mi głupiego powodzenia. Nikt nie będzie trzymał za mnie kciuków. Nikt nie zobaczy, jak bardzo kocham muzykę, jak bardzo jestem z nią zżyta. Nikt nie będzie wiedział.
    Słysząc kroki na górnym korytarzu, powędrowałam do kuchni z zapisaną już wcześniej małą karteczką. Podeszłam do lodówki, wzięłam magnes i przyczepiłam żółty papierek.
    Odeszłam, jakby bojąc się, że ktoś zauważy, że tu byłam.

Buenos Aires, Avenida 9 de Julio 78
28.06.2013 r. godz. 20.
Zawsze pozostaje nadzieja...

* fragment piosenki zespołu Rebelde, Este Corazon.

Wątek Ludmiły będzie krótki, więc nie spodziewajcie się żadnych sensacji.
To głupie, ale to właśnie jej poświęciłam najwięcej uwagi w pisaniu jej perspektywy. Nie, w ogóle nie chodzi o to, że ją UWIELBIAM. Ani trochę (ironia) :)
Wiem, że w tym rozdziale jest mnóstwo piosenek, ale nie mogłam się powstrzymać. Dla Rico i Cami ten utwór jest niezmiernie ważny dla dalszego rozwoju akcji. :)
W tym tygodniu pojawią się jeszcze dwa rozdziały, więc jeżeli ktoś chce sobie jeszcze przeczytać to zaglądajcie w moje skromne progi. :) 
UWAGA! Pojawią się one dzień po dniu, czyli jutro możecie wpaść na rozdział 49, a we wtorek na 50. Wena mnie nie opuszcza. :)
I co tam jeszcze... Chyba nic.
Życzę wszystkiego dobrego. :)
Xenia <3

sobota, 12 października 2013

Rozdział 47: Na krawędzi pocałunku

,,Na krawędzi pewnego pocałunku,
  Na krawędzi twoich rąk
  Pozwól mi żyć zawsze u twego boku."
  (RBD - ,,A tu lado")
  
Następny dzień,
Violetta
   Zapach truskawek roznosił się po dużym holu, który był recepcją pobliskiego hotelu w słonecznym Buenos Aires. Był urządzony bardzo elegancko, a z każdego kąta można było wyczytać, że jest on bardzo ekskluzywny, jak i drogi. Architekci przesadzili ze złotem. Od tego bolały mnie oczy i chciałam jak najszybciej wyjść, ale nie udało mi się. Leon kurczowo trzymał moją ciepłą rękę, niemal parzącą. Było mi bardzo gorąco, a Olga nie owijając w bawełnę, powiedziała mi, że mogę być w najbliższym czasie chora. Radziła mi bym została w domu, ale musiałam iść z Leonem, choć miałam ochotę nigdy nie wyjść spod cieplutkiej kołdry. Co będzie, jeżeli zachoruję akurat w czasie balu? Jednym słowem: katastrofa. Tylko, że nie chciałam zostawić mojego chłopaka w potrzebie, bo doskonale wiedziałam, że starcie między Verdasami może wymknąć się spod kontroli. A ja bym się przydała, bo w razie czego złagodziłabym sytuację swoją łagodną dłonią, a w innym przypadku użyłabym jej w przywaleniu w jedną, pokrytą zmarszczkami twarz. Mam nadzieję, że jednak tak się nie stanie i zacisnę pięści, aż do krwi, by tylko nie zareagować.
    Winda otworzyła się, a my jechaliśmy na dwudzieste drugie piętro do pokoju dziewiątego. Ręka Leona puściła moją, a on objął mnie ramionami. Czułam się dobrze. Może nawet lepiej niż kiedykolwiek. razem tworzymy niezwykle zgrany duet na scenie, jak i w miłości. A teraz... Teraz ktoś chciał to zniszczyć, doszczętnie rozbić na miliony kawałków. Co miałam powiedzieć, gdy już go zobaczę? Mam wykrzyczeć mu wszystko to, co kryłam przez ten czas, gdy Leona nie było? Mam przekazać mu swoje całe cierpienie z tamtych tygodni? Czy on w ogóle ma pojęcie, że ludzie potrafią ranić?
    - To ten pokój - wyszeptał zdenerwowany Leon.
    Rzeczywiście. Na lekko błyszczących drzwiach można było ujrzeć wypukłą, złotą dziewiątkę. Podniosłam rękę, by zapukać, ale szybko ją upuściłam. Tak po prostu, z braku odwagi. Zrobił to za mnie Leon. I nastała cisza, która drażniła nasze uszy bardziej, niż największy hałas. W końcu drzwi stanęły otworem, a my ujrzeliśmy mężczyznę tak bardzo przez nas znienawidzonego. A przecież miał być naszym oparciem.
    - Tato... - wyszeptał Leon.
    - Synu.
    Byłam święcie przekonana, że mój chłopak przygląda się własnemu odbiciu w lustrze. I byli tak do siebie podobni.
    Ale tak odlegli charakterami i postępowaniem... I to przyniosło Verdasowi seniorowi zgubę.
 
Rico
   Studio 21 tętniło życiem ponownie. Nagle wszystko stało się barwniejsze i wydawało mi się, że tylko dlatego, ponieważ Cami i ja znów byliśmy razem. Nie jako para, ale wszystko ku temu zmierzało, więc...
    I w końcu zobaczyłem Camilę. Wiatr powodował, że jej włosy unosiły się lekko do góry, a oczy błyszczały, gdy tylko mnie zobaczyły. Malinowe usta wykrzywiły się w pięknym uśmiechu i nie byłem do końca pewny, czy nie otworzyłem ust z wrażenia.
    Ona chyba również zauważyła, że reaguje na mój widok dość dziwnie jak na ten czas i zmieszała się.Uśmiechnąłem się do niej, by dodać jej otuchy.
    - Hej - przywitała się, na co ja szybko odpowiedziałem. - Co będziesz śpiewał na balu?
    - Sam nie wiem - odparłem. - Ostatnio nap
isałem taką jedną piosenkę...
    Camila zrobiła wielkie oczy, rozłożyła ręce i krzyknęła:
    - Jaką piosenkę?!
    Widząc moją zdziwioną minę, spowodowaną jej naskokiem, zarumieniła się uroczo, próbując ukryć to pod iście diabelsko rudymi włosami. Uśmiechnąłem się i odgarnąłem je za jej ucho.
     I wtedy stało się to ponownie. Jeszcze raz między nami wybuchło coś, czego tak nam brakowało. Nasze oczy patrzyły na siebie w takim skupieniu i można było powiedzieć, że odkrywaliśmy się na nowo, jakby nie wiedząc, że wiemy o sobie wszystko, że nic już nie jest sekretem. Ale dalej byliśmy dla siebie tajemnicą, która chciała odejść, ale to my jej nie pozwalaliśmy. Dlaczego?
    - Przepraszam - wyszeptała Camila, jednocześnie przerywając moje odkrycia. - Nie powinniśmy.
    I nie rozumiałem dlaczego chciała oddalić się ode mnie z każdym dniem. A ja próbowałem być coraz bliżej, a gdy już byłem u samego brzegu, napotykał mnie sztorm, który brutalnie odpychał mnie od niej. Camila była żywą zaporą, była burzą, która wtargnęła w moje życie i zmieniła wszystko, by potem odejść.
    A ja wciąż darzę ją miłością. Dlaczego to robię? Po co? Przecież jesteśmy tacy odlegli, tacy różni. A jedyne, co nas łączy to wybuchowy charakter i muzyka. I nic więcej, a dla mnie wciąż dużo. Już dawno bym odszedł, gdyby była to inna dziewczyna. Ale to była Camila. Tak się różniła od wszystkich tych,które spotkałem na swojej drodze.
    - Za długo walczyłem, by teraz się poddać - odparłem i złapałem jej rękę, delikatnie ją gładząc. Zadrżała pod wpływem mojego dotyku.
    Nagle puściłem jej dłonie i spojrzałem gdzieś dalej. Doskonale wiedziałem, że robię dobrze, ale wyszeptałem jeszcze:
    - Como quieres.
   I oddaliłem się spokojnie wpierw. Dopiero potem zacząłem biec gdzieś daleko, gdzieś, gdzie byłem bezpieczny. Dom.

Francesca
    - Wiesz, co śpiewają nasi kochani przyjaciele na balu? - zapytałam trochę roztargniona.
    Padałam ze zmęczenia po próbie przed naszym występem na uroczystości zakończenia szkoły. Może trochę przesadzałam. Razem z Marco mieliśmy z tego niezłą frajdę. Cały czas się ganialiśmy, łaskotaliśmy, rzucaliśmy poduszkami, przytulaliśmy... I przy tym oczywiście śpiewaliśmy. Tylko czasem przychodził Luca, niby dlatego, że słychać nas nawet w Resto, a byliśmy pewni, że to kontrola. Mój brat ma szósty zmysł. Zawsze przychodzi wtedy, gdy nie śpiewamy, tylko przytulamy się lub tańczymy.
    - Tak. Coś tam słyszałem - potwierdził Marco i zaczął wyliczać: - Leon i Vilu mają zaśpiewać Te esperare. Naty i Maxi mają dać popis z Ahi estare. Yo soy asi wykonają Ludmiła i Diego. Tomas długo się zastanawiał i błagał na kolanach Larę, by tylko z nim zaśpiewała, a ona zadecydowała, że mają zaśpiewać Entre tu y yo. A Rico i Cami... Chyba zaśpiewają oddzielnie. Nie chcą zdradzić repertuaru.
    - Wiem, wiem - odparłam zamyślona. - Zżera mnie ciekawość, bo bardzo chciałabym to wiedzieć.
    On pokiwał głową, że również, a ja uśmiechnęłam się, ale nagle powstał z tego grymas. Powróciła kolejna obawa.

    - Co się stało, skarbie? - zapytał troskliwie Marco.
    Spojrzałam na niego nerwowo i odpowiedziałam:
    - Boję się o Leona i Violettę. Dzisiaj poszli do pana Verdasa i nie wiadomo, czego się dowiedzą i co tam się w ogóle stanie. Doskonale wiesz, jak Violetta przeżywała wyjazd Leona. Co by było, gdyby znowu coś złego się stało? Wszystko jest takie dziwne, Marco. Nikt nie chce, żebyśmy byli szczęśliwi.
    On wypuścił głośno powietrze i przytulił mnie mocno, jakby bojąc się, że mi również coś się stanie. Najchętniej nie opuszczałabym tych silnych ramion. Ostatnio uczucie między nami jeszcze bardziej się uściśliło pomimo tego, że problemy nie odstępowały nas na krok. Zawsze są jakieś kryzysy, nieporozumienia, ale z czasem odnajdujemy siebie i to nam wystarcza do ukrycia tych wszystkich niepowodzeń.
    - Chodźmy śpiewać - wyszeptałam, a on podszedł do gitary i znów zaczął śpiewać.
    Marco był jedną z najważniejszych osób, które rozświetlały moje życie każdego dnia.

Naty
    - Maxi, nie marudź - stwierdziłam. - Mamy dużo pracy, a ty się obijasz i nic ci nie pasuje.
    Taka była prawda. Chłopaka wcale nie interesował występ, który miał odbyć się za równe dwa dni. Dwa dni, które na pewno upłyną szybciej niż minuta. Co on sobie wyobrażał? Harowałam jak wół, próbując ujednolicić całą piosenkę, a on siedział i zbijał bąki. mam zrobić wszystko za tego lenia? Niedoczekanie!
    - Wstawaj! - wrzasnęłam, a on jak na komendę zerwał się z platformy i podbiegł do keyboardu i zaczął grać coś, co wcale nie brzmiało jak nasza piosenka.
    - Maxi, to miało być Ahi estare... - wyszeptałam, nie mając już do niego siły.
    Pokiwał głową na znak, że rozumie i zaczął grać tak szybko, że nawet mnie zdążyłam otworzyć ust.
    - Przepraszam, przepraszam... - wyszeptał.
    Zmarszczyłam brwi i zapytałam:
    - Coś nie tak?
    Nie odpowiedział nic, a między nami nastało dziwne milczenie, które jeszcze nigdy się nie pojawiło, gdy byliśmy razem. Byliśmy jednym, więc mieliśmy do powiedzenia miliony, a nawet więcej słów. A teraz? A teraz nawet nie wiemy, co powiedzieć. Ba! Czy w ogóle się odezwać...
    - Powiem ci, ale masz się nie śmiać, dobra? - zapytał niepewnie.
    Od razu się zgodziłam, a on szybko powiedział:
    - Boję się tego występu.
    Prychnęłam bezgłośnie. Maxi Ponte obawiał się wyjść na scenę? Zdecydowanie był to jakiś żart, który w sam sobie, był nawet śmieszny. Potem dopiero uderzyła we mnie jego prawdomówność. Przecież mogło tak być. Maxi nigdy się niczego nie obawiał, a teraz nagle role się zamieniły i to ja nie jestem sobą.
    - Maxi - wyszeptałam. - Nie masz się czego obawiać. Tam, rzeczywiście, będzie dużo ludzi, ale będą tam nasi rodzice, przyjaciele... Oni wszyscy nam pomogą. Zobaczysz.
    On uśmiechnął się nagle promiennie i odparł:
    - Przepraszam. Przez chwilę zwątpiłem, że ty też tam będziesz - wyszeptał i powoli zbliżał się do mojej twarzy, a ja odsunęłam się szybko i powiedziałam:
    - Nagrody dopiero po próbie! Mamy bardzo mało czasu, kawalerze Ponte!
    On zerwał się na równe nogi i podbiegł do keyboardu, by zagrać poprawnie. Idealnie, jak zwykle, zresztą.

Leon
    Apartament mojego ojca był bardzo duży i chyba, ze wszystkich w hotelu, najbogatszy. Mój rodzic uwielbiał przepych, więc wcale mnie to nie zdziwiło. Violetta też szybko to zrozumiała i wcale tego nie skomentowała.
    - Gdzie mama? - zapytałem, zauważając brak mojej rodzicielki w tym dużym pomieszczeniu.
    Ojciec odwrócił się w moją stronę, zaprzestając oglądać kąpiące się w słońcu szyby wieżowców i powiedział:
    - Została we Włoszech - westchnął. - Ale zostawmy te sprawy w spokoju. Powiedz mi, dlaczego stało się to, co się stało. Dlaczego uciekłeś i wziąłeś ze sobą Corazon? Mogę stracić wszystko, synu. Nie rozumiesz?
     Echo jego głosu rozniosło się po dużym pomieszczeniu, a ja układałem swoją wypowiedź w głowie, by potem powiedzieć na głos moją formułkę:
     - Błagam cię. Ty już straciłeś wszystko.
     Spojrzał na mnie zdziwiony i zapytał:
    - Niby dlaczego? Przecież jeszcze mam pieniądze i matkę, niemal wierną służkę, która zrobi wszystko, gdy skinę na nią głową.
    Pokręciłem głową bezradnie i zaśmiałem się kpiąco, ale nie chciałem drążyć tematu. To i tak nie przyniosłoby mi żadnych skutków.
    - Nieważne - odparłem. - Mam do ciebie prośbę.
    - Nie wiem, czy się z niej wywiążę - powiedział szybko.
    Westchnąłem ociężale i z braku cierpliwości do mojego ojca, który przemienił się i stał się kimś zupełnie innym. Kiedyś był moim bohaterem, a teraz... Moim wrogiem
, który nawet nie pamięta tych chwil, które spędziliśmy razem w tej niezwykłej więzi ojca i syna.
    - W piątek o dwudziestej jest bal dla absolwentów, jak i uczniów Studia, mojej szkoły. Mam nadzieję, że pamiętasz jeszcze jej adres. Przyjdź tam, a wszystko zrozumiesz... - powiedziałem i wstałem z kanapy, łapiąc Violettę za rękę, by podążyła za mną.
    Już otwierałem drzwi, ale dziewczyna szybko się wyszarpała i powiedziała groźnie w stronę mojego ojca:
    - Straciłeś miłość, a miłość to wszystko. Sam znajdź rozwiązanie słów Leona.
    Odwróciła się na pięcie i wyszła na oświetlony korytarz, trzaskając drzwiami.

Miał być w niedzielę, ale jest dzień wcześniej. :)
Nie wiem, gdzie się tak śpieszę, ale proszę. :D
Bal będzie w 49 rozdziale, więc szykujcie się. Zakładajcie sukienki i te sprawy. :D
Powiem Wam, że jestem zdziwiona finałem.
pocałunek Leonetty był, ale tak jakby na odwal się. :( Wydaję się, że to piękne ukoronowanie. No nie wiem. ja jakoś nie jestem do niego przekonana. Błagam, nie hejtujcie mnie za to. XD
Występy bardzo mi się podobały. :) Salta było odzwierciedleniem Are you ready for the ride? Soy mi mejor momento aż mnie wzruszyło, a nową piosenkę bardzo pokochałam, może ma coś  z tym wspólnego Ludmiła, ale nieważne. :) Brakowało mi jedynie Si es por amor, ale jakoś przeżyję. :(
Pięknymi aspektami były pocałunki Naxi, odmiana Gregorio, pocałunek Marcesci, uśmiech Diega, gdy zobaczył zmieszanie Naty, jak się całowała. Dziewczyna drastycznie się zmieniła i to na lepsze! Ale już koniec mojej wypowiedzi. :)
Następny rozdział... Sama nie wiem, ale będzie w najbliższym czasie, więc bądźcie na bieżąco. :)
Xenia <3

Obserwatorzy